|
Największe forum LOST - Zagubieni w Polsce Welcome to the island - Namaste
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Amos81
Inny
Dołączył: 13 Gru 2007
Posty: 2359
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 107 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: W-wa Płeć: Zagubiony
|
Wysłany: Nie 21:15, 01 Mar 2009 Temat postu: LOST sezon V: Fanfiction / Krzys |
|
|
Zasady głosowania napisał: |
<center>"Nagroda Publiczności"
Od dziś macie możliwość oddawania punktów na swoje ulubione prace. Prace oceniamy w skali szkolnej od 1 do 6. Prace oceniamy pisząc odpowiedzi. </center> |
Oto moja praca zatytułowana "LOST sezon V: Fanfiction by Krzys". Postanowiłem dać wersję "okrojoną", z usuniętymi zbędnymi scenami.
Wersję "nieokrojoną" można znaleźć na FORUM
I
Główny bohater: James
Tytuł odcinka: "Deuteronominum"
Główni bohaterowie występujący w odcinku:
Daniel Faraday, Charlotte Lewis, Miles Straume, John Locke, James Ford, Juliet Burke
Scena początkowa:
Oko jakiejś postaci. Po chwili kamera odchodzi do tyłu i widzimy młodego, ok. 16-letniego chłopaka. Stoi przed lustrem, ubiera strój Dharmy. Dostrzega zamieszanie za oknem, wychodzi na teren Baraków i widzi kilka osób biegnących w stonę jakiegoś domku. Chłopak dobrze wie, do kogo należy ten dom. Zaczyna biec razem z tymi kilkoma osobami i po drodze pyta się, co się stało. Kobieta biegnąca z nim odpowiada: "Tess rodzi!". Chłopak i reszta wbiegają do domku, a tam jest już lekarz, który tuż przed nosem chłopaka zamyka drzwi do pokoju Tess. Możemy dostrzec jedynie twarz młodej, 15-letniej dziewczyny przez szparę zamykających się drzwi.
Kilka godzin później. Młodzieniec czeka zdenerwowany przed domkiem dziewczyny. W końcu wychodzi lekarz i mówi, że wszystko poszło gładko, dziecko się urodziło. Chlopak wbiega do pokoju, a tam na łóżku leży ta 15-letnia dziewczyna i trzyma dziecko na rękach. Chlopak wzruszony podchodzi do nowordka i mówi: "Nasza córeczka... Nasza mała Charlotte..."
Sceny rzeczywiste:
James siedzy zamyśłony na plaży i patrzy na ocean. W tle leci spokojna muzyczka, wieje lekka bryza. Nagle Sawyer dostrzega coś dziwnegona morzu, jego mina zmienia się z zamyślonej na zdziwioną. Okazuje się, że to łódź. Ford szybko zbiera wszystkich "plażowiczów" i chowa się z nimi w dżungli. Łódź dobija do brzegu. Jest na niej Daniel Faraday, Richard Alpert (z jednym małym wyjątkiem- był siwy), Harper i jakaś nieznaa, brodata postać. Daniel wychodzi na brzeg, wtedy James wychodzi z krzaków z bronią i zaczyna celować do przybysza. Daniel podnosi automatycznie ręce do góry w celu przekonania go, że jest nieuzbrojony i wydaje okrzyk zdziwienia (wiem, ze to głupio brzmi, ale nie mogłem napisać inaczej). Z krzaków wychodzą też reszta plażowiczów. Daniel przerażony i zagubiony zaczyna krzyczeć do załogi, żeby go nie wypuszczali. Z wnętrza łodzi miała właśnie wyjść jakaś osoba, ale brodaty mężczyzna wepchnął ją do środka i zatrzasnął drzwi. Tajemnicza osoba zaczęła walić w drzwi i krzyczeć, żeby ją wypuścili, jednak nikt nie otwierał. Richard wyszedł z łodzi, niemniej zaskoczony niż reszta i powiedział do Daniela:
-"Co to ma być? Przecież płynęliśmy kursem 305, tak?!"
Faraday odparł:-"No tak, widocznie ta droga nie jest już bezpieczna..."
Wybuchła ogromna wrzawa. James zaczął pytać się Faradaya kim jest i co tu robi, Charlotte i Miles też zagadywali coś do niego, jednak ten próbował się skupić i zastanowić nad tym co się stalo. W dodatku cały czas dobijał się do drzwi zamknięty w kajucie mężczyzna. W końcu Faraday wrzasnął, żeby wszyscy byli cicho i zapanowała cisza, jakby ktoś właśnie wyłączył dźwięk.
- "Kim jesteś i co tu robisz?"- zapytał po chwili Sawyer, tym razem spokojnie.
- "powiem Ci, jak odłożysz broń."- odparł Daniel.
James trochę się wachał, jednak po chwili opuścił rękę i Daniel zaczął mówić:
-"Nazywam się Daniel Faraday, byłem razem z nimi na frachtowcu."-Faraday skinął głową na Milesa i Charlotte-"W chwili, kiedy przeniosła się Wyspa..."
-"Zaraz- co?"-Ford przerwał u w środku zdania.
-"Wyspa, James, Wyspa."- powiedział Richard, stojący obok Daniela-"Pamietasz, jak tydzień temu niebo zrobiło się fioletowe i wszyscy straciliście przytomność?"
-"Tak, i niby..."
-"To było właśnie przeniesienie"-wtrącił się w środek zdania Richard-"Był to jedyny sposób, aby ludzie tacy jak Keamy więcej tu nie dotarli."
-"No właśnie."-kontynuuował fizyk-"Ja byłem wtedy w pontonie pomiędzy Wyspą, a statkiem. Zostałem sam na pełnym morzu. Znaczy nie sam, bo z pięcioma twoimi ludźmi, ale teraz i tak wszyscy nie żyją. No więc..."
Mężczyzna w kajucie zaczyna walić w drzwi i krzyczeć: "Wypuście mnie!"
- "A to kto to do diabła jest?"-burknął Sawyer.
- "Ty, James. To jesteś ty."
-"Jak to: ja?"
-"Bo widzisz, wokół Wyspy występują, że tak powiem, zawirowania czasowe. Jeżeli coś wlatuje, lub wpływa na Wyspę i z Wyspy, czyli wchodzi w zawirowania, może wyjść w zupełnie innym czasie. Ludzie Richarda chcieli, abym coś na to poradził, więc popłynęli po mnie, razem z tobą, James. Odnaleźliście mnie i już wracaliśmy, jednak w międzyczasie zawirowania się nasiliły i wylądwaliśmy w tym czasie- zanim jeszcze zdążyliście po mnie wypłynać."
-"A niby czemu trzymacie mnie uwięzionego w kajucie?"
-"Ponieważ James, dwa takie same osobniki z różnych czasów nie mogą się ze sobą zetchnąć. To prawie na pewno doprowadzi do katastrofalnego w skutkach zmiany w czasoprzestrzeni."
-"No to po postu super"-mruknął Sawyer na koniec sceny.
Kilka godzin później, Daniel umówil się Sawyerem, że następnego dnia pójdzie do Braraków (Inni wrócili tam pod rządami locke'a) i powie im o wszystkim, po czym wypłyną na poszukiwanie Faradaya z czasu rzeczywistego, aby wszystko wróciło do normy. James zgodził się, jednak Richard w pewnym momencie coś sobie przypomniał. Okazało się, że on zanim ruszył na poszukiwanie fizyka chciał go sprowadzić z plaży. Z tego co pamiętał, tow tej chwili właśnie szedł po niego, bo myślał, że został na Wyspie. Daniel nie mógł dopuścić, żeby się spotkali. Richard podał mu wskazówki, którędy ma iść, żeby się z nim zetknąć. Faraday czym prędzej pobiegł go szukać i w końcu go znalazł (tamten Richard jeszcze nie był osiwiały). Wyjaśnił mu co i jak, po czym Richard przekonany wrócił do Baraków.
W środku odcinka przewijała się jeszcze rozmowa z Richarda z tym brodatym mężczyzną, który ma na imię Lincoln. Lincoln zastanawiał się, "czy powinien jej powiedzieć". Richard prosił go, żeby zaczekał teraz mają ważniejsze sprawy na głowie.
Środek nocy. James wkrada się na łódź. Cicho otwiera drzwi do kajuty i wchodzi do środka. Tam siedzi James z przyszłości. Wymieniają spojrzenia, w końcu Sawyer z przyszłości zapytał:-"Czyli nie wierzysz, że coś może się stać z czasem po naszym spotkaniu?"
-"Nieee..."-mruknął James z teraźniejszości-"Zresztą ty powinieneś dobrze o tym wiedzieć."
-"Wiem, wiem. Chciałem tylko zacząć rozmowę. Nie przyszedłeś tu chyba, żeby się pogapić?"
-"Przyszedłem tu z czystej ciekawości. Chciałem po prostu wiedzieć..."
W tym momencie ktoś złapał Jamesa za koszulę, wyciągnął z kabiny i zamknął drzwi. To
Dan.
-"Oszalałeś?!"-krzyczał-"Wiesz, co może sę stać?!"
-"Daj spokój."-Sawyer odwrócił się i szykował się do wyjścia z łodzi-"Chyba nie myślisz, że nastanie koniec świata?"
-"Ty.."-Syknął fizyk, ale nagle przerwał w środku zdania.
-"No co jest? Nie masz argumentów, na poparcie..."-Sawyer odwrócił się. Nie było tam Faradaya. Zaczął krzyczeć, jednak ten przepadł jak kamień w wodę. W końcu przybiegł do niego Richard.
-"Oszalałeś?!"-krzyknął-"Co ty robisz w nocy na łodzi?!"
-"Daniel... Zniknął. Nie ma go."
-"Jaki Daniel?"
-"Faraday! Ten, który przybył z nami dziś rano!"
-"Dobrze sie czujesz?"-Richard popatrzył na Forda dziwnym wzrokiem- "Faraday nie przypłynął z nami. Nie udało nam się go odnaleźć."
James popatrzył się smutnym wzrokiem na Richarda.
Ranek. James szykował się do drogi do Baraków, nikomu nie powiedział o tym, co się zdarzyło. Kiedy odszedł, brodaty mężczyna, Lincoln, podszedł do Charlotte.
-"Cześć"-przywitał się.
-"Cześć. My się znamy?"-mruknęła Charlotte.
-"Tak jakby. Jestem twoim ojcem."
Następna scena. James przychodzi do Baraków, tam wita go Locke i reszta. Wszyscy szykują się do drogi, tylko James jest zamyślony. Kiedy wsiadali na statek, popatrzył na morze i krótko zapytał, ale tak, żeby nikt nie słyszał: "Gdzie jesteś Daniel?"
Świat zewnętrzny, ktoś ubiera się w swoim mieszkaniu. Okazuje się, że to Faraday. Wychodzi do pracy, ubiera garnitur. Tuż przed jego wyjściem kamera zbliża się do kalendarza na ścianie. Jest 26 września 2005 roku...
LOST
II
Główny bohater: Sayid
Tytuł odcinka: "Bakir"
Główni bohaterowie występujący w odcinku:
Sayid Jarrah, Ben Linus, Hugo Reyes, sun-Hwa Kwon, Jack Sephard, Kate Austen, Clarie Littleton, Frank Lapidus, Desmond Hume.
Sceny rzeczywiste:
Sayid i jego żona Nadia stanowią bardzo szczęśliwe małżeństwo. Ich ślub odbył się 25 września 2005 roku, byli obecni na nim wszyscy z Oceanic 6. Niespełna miesiąc później Nadia ginie w wypadku samochodowym. Sayid bardzo przeżywa jej śmierć...
24 października 2005 roku. Ben, po przeniesieniu Wyspy budzi się na pustyni Sahara. Kradnie konia od jednego z tubylców i jedzie na nim do hotelu w Tunezji. Tam widzi w telewizorze Sayida. Oplakuje śmierć swojej żony. Ben zaczyna układać sobie w głowie kolejny, perfidny plan. Dzwoni natychmiast do jakiejś osoby: "Matthew? Tak, to ja, Ben. Jestem w Oazie Tozeur, w Tunezji. Przyjeżdżaj jak najszybciej. A, i zbierz po drodze
wszystkie informacje dotyczące śmierci Noor Abed Jarrah. Dobra? Czekam."
Mathhew przyszedł na spotkanie. Okazało się wtedy, że jest to... Matthew Abbadon. Rozpoczęli dyskusję:
- "Spradziłem wszystko. Norr Abed Jarrah zginęła na skrzyżowaniu La Brea i Washingtona.
Została potrącona przez samochód, sprawca uciekł z miejsca wypadku."-rozpoczął Abbadon.
-"Ale Ty oczywiście go wytropiłeś?"-zapytał Ben.
-"Tak. Nazywa się David Traven, ma 63 lata. Wczoraj zmarł na zawał."
-" Jesteś pewien, że to był przzypadek?"
-"Tak sądzę. Ale jest jeden mały zbieg okoliczności..."
-"Jaki?"
-"Trzy przecnice dalej, jechał pewien czlowiek Widmore'a, Ishmael Bakir"
-"Istnieje, jakaś możłiwość, że to on zabił tą kobietę?"
-"Żadnej., gdyż wjechał na skrzyżowanie, gdzie miał miejsce wypadek już po jej śmierci."
-"I co? Nie próbował nic zrobić? Nie zatrzymał się, nic..."
-"Nie. Zatrzymał się tylo na chwilę, spojrzał na leżące ciało i pojechał dalej. Teraz ma wyrzuty sumienia, że nie pomógł."
-"Skąd to wiesz?"
-"Ponieważ Ben, pojechał na jej pogrzeb..."
-"Dobra..."-mruknął lodowatym głosem Ben-"Dzięki za wszystko. Skontaktuję się, jak będę potrzebował więcej dowodów."
-"Kiedy będę mógł wrócić na Wyspę?"
-"Słucham?"
-"Od ponad pięciu lat nie widziałem Wyspy. Pozwól mi wrócić."
-"Sam wybrałeś taki los. Zresztą, łódź podwodna zniszczona, a Wyspę musiałem przenieść. Sam chciałbym teraz na nią wrócić..."
Końcówka "muzyczna", streszczająca resztę zdarzeń z futurospekcji w "The Shape of Thinks to Come". Ben jedzie na pogrzeb Nadii, okłamuje Sayida, że zabił ją Bakir, w końcu doprowadza do tego, że Jarrah zaczyna dla niego pracować.
LOST
Futurospekcje:
Sayid szykuje się do czegoś. Ubiera się, ładuje broń i zaczyna szykować się do wyjścia z domu. ktoś jednak go zatrzymuje. Nie widać twarzy tej osoby, wiadomo jednak, że to kobieta.
-"Znowu idziesz na to polowanie?"- mruknęła, przytulając się do niego.
-"Wiesz jak lubię takie sprawy."-odparł Sayid-"Poza tym- załatwiam wam wszystkim pożywienie."
-"Oj już się nie przechwalaj. Gdyby nie ja, nie polowałbyś, bo nie chciałoby ci się później przyżądzać dzika."
-"Dobra, dobra"-sayid uśmiechnął się i otworzył wyjściowe drzwi-"Idę. Desmond pewnie już czeka."
Sayid wyszedł przed dom. Okazało się, że to Baraki. Desmond stał na skraju dżungli ze strzelbą na ramieniu. Przywitali się i razem weszli do dżungli. Kiedy byli już w krzakach, za plecami Desmonda widz mógł dostrzec ludzi w Brakach, wśród których można było dostrzec dwie znane postacie: Clarie i Hurleya.
Sayid i Desmond polowali przez większośc dnia i to na tym skupiały się flashwowardy. Spotkali też kilka znanych nam osób osób. Byli to Frank i Penny. Penny mieszka wraz z Desmondem w ich własnym domku.
Wieczór, polowanie już się skończyło. Sayid idzie przez dżunglę do jakiegoś domku, oddalonego od Baraków. Mieszka w nim... Ben. Sayid z miejsca zapytał się go:
-"Ludzie Widmore'a wcale nie zabili Nadii, prawda?"
-"Czy to ma jakieś znaczenie?"-zapytał Ben-"Teraz, kiedy..."
-"Tak, ma"-przerwał mu w środku zdania Sayid-"Dla mnie ma"
-"Dobrze, powiem ci. Nie zrobili tego. Okłamałem cię, abyś dla mnie pracował."
-"Wiedziałem..."
-"Kiedy się domyśliłeś?"
-"Od początku miałem przeczucie. Nic jednk nie mówiłem, bo ty miałeś dowody, a ja tylko przeczucia."
-"Rozmawiałeś z nią o tym, tak?"
-"Tak. Musiałem to zrobić, przykro mi."
Sayid wyszedł i zatrzasnął za sobą drzwi. Zbliżenie na skupioną twarz Bena.
III
Główny bohater: Daniel
Tytuł odcinka: "Jedyny, który wie"
Główni bohaterowie występujący w odcinku:
Daniel Faraday, James Ford, Charlotte Lewis
Sceny rzeczywiste:
Daniel mieszka sobie spokojnie w świecie zewnętrznym, uczy fizyki na uniwersytecie w Oxfordzie. Tęski za Charlotte, jednak nie robi nic, aby wrócić na Wyspę.
Mieszkanie Dana, noc. Faraday sprawdza prace swoich uczniów. Nudne i długie zajęcie. Od czasu do czasu spogląda tęsknym wzrokiem na leżące przy biurku zdjęcie Charlotte. Nagle do uszu Daniela doszedł jakiś brzdąk z kuchni. Poszedł to sprawdzić i zauważył, że na podlodze leży garnek. Podniósł go i położył na stos brudnych naczyń w zlewie. Nagle usłyszał szepty, po czym dostrzegł jakiś cień w swoim pokoju (palił asię tylko lampka, więc na ścianie widać było piękny, duży cień). Faraday poszedł cicho do przedpokoju, wyciągnął broń z szafki i powolnym krokiem poszedł w stronę pokoju. Tam czekał na niego... Sawyer.
-"Wrócisz na Wyspę, Dan"-wymrukał ponurym głosem James-"Przygotuj się, wkrótce wrócisz na Wyspę."
Szepty znów się zaczęły i Daniel mając wrażenie, że ktoś za nim stoi odwrócił się. Kiedy znów popatrzył w głąb pokoju, nikogo tam nie było.
Po tym zdarzeniu przekonał się, że za długo siedzi przy tym biurku. Postanowił iść spać. w garniturze- nie chciało mu się go już zdejmować. Długo nie mógł usnąć, jednak nad ranem udało się to.
Obudził go śpiew ptaków. Otworzył delikatnie zaspane oczy i zobaczył... drzewa. Obrócił się do pozycji pół-leżącej. Okazało się, że leży w drzungli. Momentalnie podniósł się i zaczął biec. Biegł, aż w końcu trafił na Baraki. Zaskoczony zaczął powoli podchodzić do domków. Inni wykonujący dotychczas swoje codzienne obowiązki zatrzymali sie i z uśmiechem na ustach zaczęli witać zszokowanego przybysza.
-"Witaj!"-krzyknął ktoś z tłumu. Inni natychmiast rozstąpili się i Faraday ujrzał kogoś, kto dzień wcześniej mu się "przyśnił".
-"To ja sprawiłem, że jesteś tu z powrotem"-rzekł z uśmiechem Sawyer.
-"Tu- to znaczy gdzie?"-zapytał Faraday.
Wtedy z tłumu wyszła Charlotte. Daniel bez słów podzszedł do niej, wzruszył się i przytulił ją. Już wszystko wiedział. Został sprowadzony z powrotem na Wyspę.
-"Ale jak?"-zapytał Daniel, już tym razem z uśmiechem.
-"Tego się dowiesz z czasem. Sprowadziliśmy cię tu, abyś nam pomógł."-odparł James-"Wiesz coś o zawirowaniach czasowych wokół Wyspy?"
-"Tak, znaczy, trochę. I co?"
-"Musisz je unieszkodliwiś, bo stają się coraz bardziej niebezpieczne. Chodź, pokażę Ci, gdzie będziesz pracował. Potem się przywitasz."
James odciągnął Faradaya od Charlotte i zaprowadził go do Orchidei. Powiedział, że znajduje się tam odpowiedni sprzęt do badania takich zjawisk. Dharma nic na to nie poradziła, ale on może- przynajmniej tak sądzą Inni (co dziwne, Sawyer nazywał ich "swoimi ludźmi").
Daniel pracował przez dwa tygodnie, na razie bez rezultatów. Nie potrafił sprawdzić, co powoduje zawirowania, ani co można zrobić, żeby to zatrzymać. Dowiódł tylko jednego- zawirowania cały czas się nasilają i za jakiś czas może dojść do bardzo nieprzewidywalnych efektów.
Richard idzie przez dżunglę na spotkanie z Faradayem. Nie musiał długo iść, gdyż ten biegł przerażony przez dżunglę.
-"I co Daniel? jakieś postępy?"-zapytał spokojnie Richard.
-"Tak, Tak!"-odparł Faraday-'"Przekonałem się, że przez zawirowania nie tylko przedostają się obiekty z innego czasu, ale również z alternatywnych rzeczywistośi!"- krzyknął, po czym uciekł do dżungli. Kiedy już był w krzakach, pociągnął zagubionego Richarda ze sobą.
W ostatniej chwili, gdyż zza krzaków wyskoczyli... Keamy i jego banda z karabinai.
LOST
Retrospekcje:
Białe, oślepiające światło ustaje. Nikt z pontonu nie wie co się dzieje, Jedynie Daniel, który wygląda jakby żegnał się z czymś na zawsze. Światło ustało wszyscy zaczęli rozglądać się dookoła i krzyczeć: "Gdzie jest Wyspa?!". Była przecież przed nimi, już za pięć minut byliby na niej. Jednak dookoła było tylko morze. Jedyne Daniel wiedział, co się stało, jednak nie podzielił się z towarzyszami niedoli. Zostali sami. Sami, w małym pontonie na środku oceanu.
Pierwsze dni na morzu jakoś poszły gładko. Z początku płynęli szybko, jednak po dwóch dniach skończyło im się paliwo w silniku i zaczęli dryfować. Na szczęście wśród rzeczy rozbitków i Daniela było trochę prowiatu i picia, więc postarali się jakoś to rozdzielić.
Bardzo oszczędzali, żeby zostało jak najwięcej. Poza tym Daniel przy użyciu folii i dwóch miseczek odparowywał wodę z oceanu tak, że zostawała tylko niesłona woda. Tak bylo przez pierwszy tydzień. Potem było już coraz gorzej.
Upał, brak pożywienia i picia powodował, że ludzie byli coraz bardziej wycieńczeni i zmęczeni. Koszmar zaczął się, kiedy Fernando zaczął mieć halucynacje. Widział przepływający statek, krzyczał i chcial wskoczyć do wody. Inni rozbitkowie musieli trzymać go siłą. Niestety, z czasem wszyscy opadl z sił i nie mogli utrzymać szalejącego Fernando. Wyskoczył z pontonu iutonął. Od tego momentu bylo tylko gorzej. Halucynacje zaczęli doskwierać większości rozbitkom. Trzem na szczęście udało się zostać w pontonie, lecz dwóch (łącznie z Fernandem) wyskoczyli i utopili się.
W ostatnich dniach drugiego tygodnia ludzie zaczęli myśleć o głodzie, Myśleli tak intesnsywnie, że jednej nocy Craig wpadł na pomysł, żeby posunąć się do kanibalizmu. Rzucił się na Chrisa. Nieszczęśnik bronił się jak mógł, jednak Craig miał nóż. Zadźgał go, jednak nie udało mu się nic z nim zrobić, gdyż wpadł do wody. Sara ogłuszyła Craiga kawałkiem drewna, jednak to nie był koniec problemów. Martwe, krwawiące ciało Chrisa przyciągnęło rekiny błyskawicznie. Zaczęły uderzać w ponton. Sara wpadła do wody i już z niej nie wypłynęła. Daniel położył się w pontonie i czekał, aż rekiny przestaną uderzać. W końcu wszystko się uspokoiło.
Rankiem obudził się Craig. Nie pamiętał tego, co zrobił w nocy, dlatego Dan wybaczył mu. Jego mordercze skłonności jednak wróciły. Craig chciał zabić Faradaya, jednak ten wepchnął go do wody i Craig, zbyt słaby, żeby wypłynąć utonął.
Tak został tylko Daniel. Wycieńczony i na wpół martwy był tak zmęczony, że kiedy przyszły halucynacje nie mógł wyjść z pontonu. To jednak nie były halucynacje, tam naprawdę płynął jakiś statek. Cudem znalazł fizyka, odwiózł na ląd i czym prędzej Dan trafił do szpitala.
_
IV
Główny bohater: John
Tytuł odcinka: "Zagubione kawałki"
Główni bohaterowie występujący w odcinku:
John Locke, Juliet Burke, Daniel Faraday, Kate Austen, Michael Dawson, Rose Nadler, Bernard Nadler, Benjamin Linus, Clarie Littleton, Miles Straume, James Ford
Sceny rzeczywiste:
Daniel i Richard biegną czym prędzej przez dżunglę. Dobiegają do ogrodzenia, wyłączają go, przechodzą, włączają z powrotem. Wbiegają do Baraków i dzwonią do domu Johna dawniej należał do Bena). Dzwonią i dzwonią, jednak nikt nie odbiera. Po jakimś casie jednak drzwi otwierają się i ukazuje się w nich Locke. Jest trochę brudny, można powiedzieć"usmolony".
-"Co się stało?"- zapytał spokojnie
Richard zwrócił się do Daniela-"Ty mu powiedz"
-"E, ten..."-Faraday zaczął się jąkać, jednak po chwili przerwał, spojrzał żałosnym wzrokiem na Johna i wydukał-"Keamy wrócił"
Salon w domu Locke'a, Richard siedzi po jednej stronie, John po drugiej, Faraday chodzi i opowiada:
-"Spcerowałem niedaleko Orchidei, kiedy zobaczyłem nadlatujący od północy helikopter. Schowałem się w krzakach i zobaczyłem, że to Keamy ze swoimi ludźmi. Uciekłem, żeby poinformować was o tym, ale mnie zauważyli i zaczęli ścigać. To wszystko."
-"No i co teraz zrobimy?"- zastanawiał się Locke-"Zabijemy ich?"
-"Nie wiem, czy to dobry pomysł"-mruknął Faraday-"Najlepiej, jakby wrócili ich do swojej rzeczywistości."
-"A jak niby mamy to zrobić? Podobno to efekt losowy."
-"Tak, ale... Mam taką teorię... To tylko przypuszczenia, ale..."
-"Powiesz wreszcie?"
-"Dobrze. Wszystkie obiekty, które dotychczas przybywały, przybywały od południa. Ekipa poszukująca mnie, zrzut jedzenia Dharmy, marwty lekarz z mojego frachtowca... Wszyskie od południa. Keamy przybył od północy i jednocześnie z alternatywnej rzeczywwistości. Podsumowując, od północy mogą być zupełnie inne zawirowania, niż od południa. Zawirowania rzeczywistości."
-"Czyli wystarczy, że opuszczą Wyspę tak, jak przylecieli?"
-"Gdyby moja teoria była prawdziwa... Ale nic nie daje gwarancji, że trafią na swoją rzeczywistość."
-"Przynajmniej opuszcą naszą."-mruknął Richard (który notabene oprócz siwych włosów ma coraz więcej zmarszczeka na twarzy)
Keamy i reszta stoją przed ogrodzeniem. Nie wiedzą, jak mają dostać się do środka. W końcu Martin wpada na pomysł, że mogą pójść do miejsca, gdzie ekpia badawcza spotkała
ozbitków. Podobno ( wg.opowieści Franka) jest tam osoba, która mieszkała kiedyś w Barakach.
Rose opiekuje się ogródkiem. Nagle ktoś przystawia jej do głowy pistolet i każe wstawać. Rose nie widzi, kto to. Nieznajomy każe jej prowadzić do obozu rozbitków.
Obóz. Wszyscy zajmują się codziennymi sprawami, trwa spokój. Nagle z krzaków wychodzi sześciu uzbrojonych ludzi, w tym jeden trzymający Rose na muszce. Bernard, który dotychczas siedział wstał, wymrukał imię swojej żony i chciał rzucić się na żołnierzy, ale Keamy przycisnął mocniej pistolet do skroni Rose i krzyknął: "Stój gdzie stoisz, inaczej ją zabiję!" Bernard przerażony zatrzymał się. Martin zaczął mówić:
-"Szukamy Juliet Burke! Niech wyjdzie z tłumu!"
Juliet powoli wyszla.
-"Pójdziesz z naimi, podasz nam kod do ogrodzenia i będziecie wolne"-przedstawił warunki Martin-"Zgoda?"
-"Ale ja nie znam kodu"-zaprzeczyła Juliet-"Już nie należę do nich, a oni pewnie zmienili kod."
-"Kłamiesz. Pójdziesz spokojnie z nami, albo stara zginie."
-"Czekajcie!"-z dżungli dobiegł jakiś głos, po chwili wyszedł z niej z podniesionymi rękami jakiś mężczyzna.
-"Kim jesteś?" Zapytał Keamy
-"nazywam się William Kim. Należę do plemienia zamieszkającego tą Wyspę i znam kod do Baraków. Mnie możecie wziąć."
Keamy uśmiechnął się demonicznie.
Ogrodzenie. Martin rzucił na kolana Willego i kazał mu wpisać kod. Ten jednak odparł, że go nie zna.
-"Słucham?"-zapytał zaskoczony najemnik.
-"Nie znam go. Nie należę do Innych. Okłamałem was, żeby odciągnąć was od mojego obozu."
Martin spojrzał się wściekle na Williama i zaraz by go zabił, ale z krzaków wyszedł... Locke.
-"Pamiętasz mnie?"-zapytał Locke
-"Co?"-zdziwlił się Keamy
-"Nieważne Nazywam się John Locke i nie mam z tobą żadnego... konfliktu. Tak jak ludzie z tej wioski. więc... może odłożysz broń? możemy o tym porozmawiać"
-'No, Johnie Locke'u..."-mruknął Keamy-"...nigdy mnie nie ciągnęło do rozmów. Maszdziesięć sekund, żeby wyłączyć ogrodzenie, albo ten tutaj oszust zginie'-Jeden z żołnierzy złapał Willa i przyłożył mu do głowy broń.
-"Nic nie rozumiesz, Maritn..."
-"10..."- Martin rozpoczął odliczanie
-"Benjamina Linusa nie ma tutaj."
-"Tak? To gdzie mógł się schować, jak nie tu?"
-"Nie jesteście w swojej rzeczywistości, tylko równoległej"
-"Nie no, to już przesada. Ostrzegałem"-Keamy wycelował broń w Willa i strzelił
John na chwilę zamnkął oczy. Nie mógł zrobić nic głupiego, żeby plan się powiódł.
-"Nie musiałeś tego robić"-po chwili otworzył oczy-"To wszystko przez te zawirowania, one nie tylko przenoszą w czasie, ale również w rzeczywistości."
Keamy zaśmiał się, ale po chwili spoważniał i popatrzym się pytającym wzrokiem na towarzyszy.
-"Lecieliśmy kursem 3-0-5, nic nam się nie mogło stać. Nie chcesz nam podać kodu, to ty również zginiesz."-Keamy wycelował w Locke'a pistolet.
-"Ben opuścił Wyspę. Po tym, jak wy wszyscy zginęliście, a frachtowiec został zniszczony- tak było w naszej rzeczywistości"-powiedział dosyć szybko John.
-"Tak? To pokaż nam nasze ciała."
-"Zgoda. Chodźcie za mną."-powiedział John i wszyscy razem zniknęli w dżungli, zostawiając ciało Willa przy ogrodzeniu.
Po jakimś czasie dotarli na miejsce. Inni wrzucili najemników do tego samego dołu, w którym leżał stos szkieletów byłych pracowników Dharmy.
-"No, widzę, że się postaraliście"-powiedział Martin-"Ale my nie jesteśmy aż tak głupi"
Keamy znów wycelował w Locke'a, ale w pewnym momencie jeden z żołnierzy zatrzymał go.
-"Co się stało McCord?"-zapytał spokojnie Martin.
Czarnoskóry żołnierz wyciągnął z kieszeni srebrny łańcuszek, dał go Martinowi i powiedział: "To jest prezent od żony na drogę. Nikomu nie mówiłem, że go mam, nikomu nie pokazywałem. Jeśłi mój rzekomy trup w tym dole nie będzie miał łańcuszka, będziesz mógł zabić Johna Locke'a."
Keamy bez słowa wskoczył do dołu, wygrzebał ciało McCorda spod innego żołnierza i wyciągnął z kieszeni... dokładnie taki sam łańcuszek.
Po tym zdarzeniu Martin uwierzył. Wszyscy poszli do helikoptera, gdzie czekał Frank i bez żadnych wyjaśnień, których oczekiwał pilot odlecieli z Wyspy.
LOST
Retrospekcje:
Retrospekcje pokazują wszystkie "luki" w życiu Locke'a na Wyspie, czyli to, czego nie widzieliśmy dotąd w serialu:
410 dni wcześniej:
John wyrusza na polowanie wraz z Michaelem i Kate. Niestety, Michael zostaje ranny, więc Kate musi go zabrać z powrotem. Locke zamierza polować sam.
Podczas polowania do Locke'a zbliżył się Czarny Dym. Tak jak w "Walkabout" nie widzieliśmy go wcale, tak teraz widzimy go w całej okazałości. Dym zaczyna "skanować" Locke'a. W jego wnętrzu pojawiają się obrazy i postacie z życia Johna. Również Helen. John tylko ją dostrzegł wśród mieszaniny obrazów. Była tak piękna...
333 dni wcześniej:
John opuszcza Baraki wraz z Innymi zostawiając Jacka, Sayida i Kate, oraz Juliet jako szpiega. Locke nie może zrozumieć, dlaczego Inni usypiają rozbitków (Juliet nie uśpili,
czekała spokojnie, aż opuszczą Baraki).
Wszyscy zebrali się w centrum wioski. Anthony Cooper został przyniesiony nieprzytomny i z workiem na głowie. Nagle John usłyszał szepty. Zapytał się Bena, czy to oni je wydają, lecz ten milczał. Nagle odwrócił się do Locke'a, powiedział "Trzymaj się, John!" i złapał go za rękę. Momentalnie Baraki, dżungla i wszystko zniknęło, został tylko John, Tom Sawyer i Inni. Pojawił się obcy, bezkrztałtny świat. wszystko dookoła miało dziwny odcień szarości, wszędzie sunęły dziwne postacie zlewające się z otoczeniem. I te szepty. Każda z tych postaci szeptała coś do drugiej, a Locke słyszał to słyszał. Nie rozróżniał jednak słów.
Wtem znów szystko zniknęło i pojawiła się dżungla. Nie były to jednak Baraki, znajdowali się na jakiejś polanie. John przerażony puścił rękę Bena i krzyknął: "Co to miało być, gdzie ja jestem?!"
-"Spokojnie, John"-uspokajał go Ben podchodząc do niego-"To nasz sposób poruszania się po Wyspie."
-"Teleportujecie się?"-zapytał z niedowierzaniem Locke.
-"Nie, to nie to... Każdy z nas posiada zdolność wkraczania do świata umarłych, po czym powrotu w zupełnie innym miejscu."
-"Byliśmy... Byłem w zaświatach?"
-"Można to tak ująć."
-"Znaczy, że możecie sobie ot tak poruszać po całym świecie? To po co wam łódź podwodna?"
-"Nie po całym świecie, tylko po Wyspie."
-"To co? Zanaczy, żę już jesteśmy na miejscu?"
-"Nie, John, jeszcze nie."
-"To czemu od razu się nie przeniesiemy?"
-"Ponieważ, John, nie możesz jeszcze wkroczyć tam, gdzie idziemy. Musisz najpierw wykonać zadanie."
Ben uśmiechnął się i odszedł. Jeden z Innych ściągnał worek Antonemu, który już był przytomny. Ojciec i sym wymienili spojrzenia.
23 dni wcześniej:
Box-man stoi w dżungli. Nie pamięta, jak się tam znalazł. Nagle coś każe mu iść w stronę obozu rozbitków. Dociera na miejsce, lecz obóz okazuje się być... pusty. Nie, zaraz, ktoś w nim jest. To Clarie. Dziewczyna odwróciła się w jego stronę, a ten momentalnie stracił władzę w nogach. Upadł bezwładnie na ziemię.
-"Przyjmij go do swoich szeregów."-zarządała Clarie-"John, przyjmij go do swoich szere..."
John się obudził. Leżał na lóżku, nad nim stał jakiś mężczyzna i mówił: "Obudź się, John". Locke otworzył oczy. Na nim stał mężczyzna średniego wzrostu, brunet, o któtkich włosach i krótko strzyżonej bródce.
-"Co się stało, Will?"-zapytał sennym głosem John.
-"Mamy gości. Stoją przy ogrodzeniu, chcą z Tobą rozmawiać."-odparł Will (inf. autora- nie jest to ten sam Will, który zginął z rąk Keamy'ego przy ogrodzeniu w dzisiejszym odcinku- żeby nie było wątpliwości)
-"Kto to taki?"
-"Straume i Ford."
-"Dobra. Tylko się ubiorę i idę"-John wstał z łóżka i poszedł do łazienki.
Polana przed ogrodzeniem. John wraz z Willem przybył na miejsce, z drugiej strony stali MIles i James.
-"Witam!"-Krzyknął jeszcze z daleka przywódca Innych-"Macie do mnie jakąś sprawę?!"
-"Tak, mamy"-odparł sawyer-"Znaczy ja mam do Ciebie, a Jackie do Charlotte"-kiwnął głową na Milesa.
-"No dobrze..."-westchnął Locke-"Wchodźcie. Will, wyłącz to."-Will wyłączył ogrodznie, a James i Miles weszli do środka.
Salon w domu Johna, wchodzą James i Locke. John prosi gościa, żeby usiadł i spytał, czy nie chce niczego do picia. Sawyer usiadł i poprosił o herbatę. Kiedy się zaparzała, zasiedli do rozmowy:
-"Więc co cię do mnie sprowadza James?"-zapytał grzecznie John.
-"Więc tak..."-Sawyer nie czuł się zbyt pewnie-"Chciałbym zostać członkiem twojej społeczności."
-"A to niby dlaczego?"
-"Mam zadanie do wykonania i nie uda mi się, jeżeli nie będę jednym z was."
-"Jakie zadanie?"
-"Chcę sprowadzić Faradaya na Wyspę. Ty chyba też tego chcesz, racja?"
Zbliżenie na twarz Johna Locke'a.
Locke ostatecznie zgodził się. Jednak przyjęcie do Innych nowej osoby z rozbitków wzbudziło wiele kontrowersji. "Jak to? Przecież nie było go na liście Jacoba!"- mówili Inni jeden przez drugiego. Żeby ich uspokoić, John musiał opowiedzieć swój sen z Clarie (powiedział jednak, że to był Jacob). Dopiero to ich uspokoiło.
16 dni wcześniej:
Locke stoi w ganku pod domem Richarda, rozmawiają:
-"Wczoraj James dostał instrukcje od Jacoba, w jaki sposób ma sprowadzić Faradaya na Wyspę..."-rozpocząl John
-"Nie musisz mi mówić, chyba wiem jak to nastąpi"-odparł Richard
-"No właśnie- dzięki naszym zdolnościom. A jak on tego dokona, skoro nie można przemieszczać się dalej niż poza Wyspe?"
-"Wybrani mogą, John. Ale tylko Ci, którzy dostali specjalne polecenie od Jacoba."
Kilka godzin wcześniej:
Locke siedzi w ukrytym pokoju Bena i duma nad czymś. Nagle słyszy coś, co przypomina "trykanie" Cerberusa. Zaczyna nasłuchiwać, skąd dochodzi ten dźwięk. Szybko orientuje się, że dochodzi on od jednej ze ścian. Tej, którą przykrywają ubrania. Odsuwa je i odkrywa tajne przejście. Po chwili stoi już przed masywnym przejściem z wyrytymi hielogrifami. Ogląda je, jednak nic nie może zrozumieć, więc otwiera przejście i wchodzi w długi ciemny, tunel.
Tunel był tak ciemny, że John musiał się wrócić po latarkę. Korytarz ciągnął się długoi cały czas w dół. Kiedy wreszcie się skończył, John wszedł do ogromnej, podziemnej jaskiniz wieloma korytarzami wychodzącymi od niej, z lewej strony wypływało podziemne źródełko. W centrum jaskini była wieża. jej architektura przypominała budowlę starożytnych majów, miała na sobie wiele dziwnych hieroglifów, w centrum wieży był ołarzyk. Locke chciał się do niego zbliżyć, jednak w tym samym momencie ktoś stanął za nim.
John odwrócił się i zobaczył... Helen.
-"Helen?"- zdiwił się Locke-"Co- co ty tu robisz?"
-"Mieszkam tu"- odparła ze spokojem
-"Jak to- mieszkasz? Skąd wogóle się wzięłaś na tej Wyspie?"
-"O to samo mógłbym zapytać ciebie. Jesteś przecież tu krócej ode mnie."
Chwila milczenia.
-"Nie jesteś Helen, prawda?"
-"Nie, John. Dobrze wiesz kim jestem."
-"Tak, wiem"
Znów chwila milczenia.
-"Masz do mnie jakąś sprawę, skoro tu przybyłeś?"
-"Tak. Znaczy, chciałbym o coś zapytać. Czy to Ben kazał ci zabić Eko?"
Cerberus uśmiechnął się-"Nie John, to nie Ben. Ja zabijam, żeby chronić Wyspę przed złymi ludźmi. A Eko był zły."
John już chce coś powiedzieć, kiedy "Helen" się wtrąciła:-"O, masz gości. Musisz chyba już iść."
Locke bez słowa opuścił jaskinię.
V
Główny bohater: Clarie
Tytuł odcinka: "Tabliczka"
Główni bohaterowie występujący w odcinku:
Clarie Littleton, Juliet Burke, Bernard Nadler, Miles Straume, James Ford,
Charlotte Lewis, Daniel Faraday
Sceny rzeczywiste:
Baraki:
Dowiadujemy się, że Charlotte mieszka w Barakach z ojcem (w tym samym domku). Żałuje, że Daniel ma tyle pracy i nie może spędzać zbyt dużo czasu z nią. Jednak w końcu znalazł go trochę. Kiedy dziewczyna rozmawiała z ojcem właśnie o jej problemach, stanął kilka metrów od ganku, w którym rozmawiali i patrząc na Charlotte uśmiechał się przyjaźnie. Ojciec zauważył go pierwszy i kiwnął do daniel głową, dając do zrozumienia córce, że jej ukochany tam stoi. Było to chwilę po tym, jak Charlotte powiedziała: "Nie mamy czasu się spotykać. Ma teraz tyle pracy...". Lincoln mruknął: "Idź, Charlotte", po czym został sam na ganku.
Ojciec Charlotte zaczął zastanawiać się nad stanem Richarda. Już wiele osóbsię go pytało , co się z nim dzieje, ale zawsze odpowiadał: "To nic takiego". Nie to, żeby miał jakieś problemy z normalnym funkcjonowaniem, ale... Osiwienie i pokrycie się zmarszczkami przez niespełna dwa miesiące nie należy do normalności. Lincoln postanowił go sam wypytać, może udałoby się czegos dowiedzieć..
-"Teraz jeszcze ty, tak?"-syknął Richard, kiedy tylko Linc zdołał zadać pytanie-"Ile razy mam powtarzać, że to nic takiego?"
-"Nie bierz mnie za jakiegoś idiotę"-odparł Lincoln-"Wszyscy chcą wiedzieć, co się z tobą dzieje i musisz im to wyjaśnić."
-"Nie wszyscy"-zaśmiał się Richard-"Tylko ci, którzy są między nami krócej niż dziesięć lat."
-"A ja? jestem z wami od ponad piętnastu lat."
-"Ty jesteś wyjątkiem. Byłeś tu przez sześć lat, zanim się poznaliśmy."
-"Czyli musiałbym cię znać przez 10 lat, żebym wiedział, co się z tobą dzieje?"
-"Proszę cię, nie szukaj odpwowiedzi. To nie jest nic złego, naprawdę. Dzieje się tylko to, co powinno."
Lincoln nie zdołał dowiedzieć się niczego kokretnego, chociaż pytał też inne osoby; te,które są Innymi więcej niż dziesięć lat. Niestety, żaden nie chciał powedzieć prawdy. W końcu Linc z ciężkim sercem postanowił ustąpić.
Clarie i ojczulek:
Clarie przechadza się smutna po miejscu, w którym kiedyś był obóz rozbitków. Chodzi po plaży, potem idzie do miejsca, gdzie był Łabędź, na końcu zagląda do jaskiń. Wtedy znajduje w jednej z nich pogrzebową tabliczkę. Wcześniej jej nie zuważyła, ponieważ w tym miejscu leżały rzeczy Jacka. Podniosła ją i zobaczyła: (tekst spolszczony "Ś.P. ChristianShephard, urodzony 4 lutego 1942 roku, zmarły 19 września 2004 roku. Spoczywaj w pokoju." Dziewczyna doznała szoku. Zaczęła biec, albo raczej uciekać. Nagle wyrosła przed nią Chatka Jacoba. Natychmiast zmieniła kierunak i zaczęła biec w drugą stronę. Chatka znów się przemieściła, a Clarie pprawie równocześnie z pojawieniem się chatki zmieniła kierunek biegu. Z domku wypadl Christian i krzyknął: "Clarie!", jednak dziewczyna już była daleko.
Clarie dotarła do ogrodzenia w Barakach. Chciała przejść na drugą stronę, jednak w ostatniej chwili ktoś w krzakach krzyknął: "Nie rob tego!". Ktoś wyszedł z krzaków. Był to ojciec Clarie.
-"Jest włączone"-poinformował dziewczynę
-"Zostaw mnie w spokoju!"-krzyknęła Clarie-"Mój ojciec nie żyje!"
-"Tak? To z kim żyłaś przez te dwa miesiące?"
-"Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Wiem tylko tyle, że mój prawdziwy ojciec nie żyje."
-"Clarie..."-Christian zbliżył się do córki, lecz ta się odsunęła-"To ja jestem twoim ojcem... Pozwól mi wyjaśnić..."
Clarie pokiwała tylko głową na "nie" i znikła w krzakach. Shephard patrzył żałosnym wzrokiem jak odchodziła...
LOST
Retrospekcje:
-"Tato?"-zapytała zaskoczona Clarie, widząc swojego ojca trzymającego Aarona na rękach.
-"Chodź za mną"-mruknął Christian i zniknął w krzakach. Clarie bez słowa za nim poszła.
-"Co ty tu robisz, tato...?"-zapytała zaskoczona Clarie, kiedy już byli w dżungli
-"Wszystko ci wyjaśnię, ale najpierw musimy coś zrobić"-odparł Shephard i wszedł w krzaki.
Clarie, ciągle nie wiedząc o co chodzi, poszła za nim. Zobaczyła, jak ojciec kładzie wnuczka przy pniu drzewa.
-"Teraz możemy iść..."-powiedział spokojnie
-"A-ale jak to? Trzeba zabrać Aarona. Trzeba..."-Clarie już chciała wziąść synka na ręce, ale ojciec ją powstrzymał
-"Chcesz, aby twój syn był szczęśliwy?"-zapytał
-"Tak, chcę"
-"No właśnie. Masz teraz szansę pokazać, jak bardzo tego pragniesz. Posłuchaj: twoim przeznaczeniem jest zostać na Wyspie, tylko tu będiesz szczęśliwa. Przeznaczeniem twojego syna jest bycie jak najdalej od tej Wyspy, tylko tak osiągnie szczęście."
Clarie nie odezwała się już ani słowem, poszła tylko posłusznie za ojcem.
W następnej scenie Christian opowiadał córce, w jaki sposób dostał się na Wyspę. Powiedział córce, że leciał tym samym samolotem co ona. Był zaskoczony, że nie wpadli na siebie przed katastrofą. Po wypadku nie pokazał się innym rozbitkom, ponieważ wezwał go Jacob. Powiedział, że ma zostać Jego pośrednikiem i załatwiać wszystkie najważniejsze sprawy. na pytanie Clarie, kim jest Jacob, On odpowiada "Jest. I to jest najważniejsze."
Clarie kąpie się w jeziorze (notabene tym samym, w którym leżą martwe ciała dwóch pasażerów lotu 815). Wychodzi, ubiera się i wraca do Chatki. W środku zastaje swojego ojca i... Sawyera.
-"Clarie..."-Sawyer odetchnął z ulgą-"może Ty mi wyjaśnisz, co tu się dzieje?"
-"Powtarzam jeszcze raz"-przerwał Christian-"Przybyłem do Ciebie, aby rozmawiać o czymś zupełnie innym. O ochronie Wyspy."
-"O, nie. Nie porozmawiamy, dopóki Clarie nie odpowie mi na jedno pytanie."
-"Dobrze. Pytaj więc."
-"Dlaczego zostawłaś nas i dziecko w środku dżungli i zniknęłaś tak bez słowa? I dlaczego jesteś tutaj?"
-"Jestem tutaj, bo muszę tu być. A dziecko musi wychowywać się poza Wyspą."-odparła Clarie-"To jest najlepsze rozwiązanie i tak należało postąpić."
-"I on ci kazał to zrobić?"-James wskazał na Christiana.
-"Dosyć już."-przerwał Shephard-"Już dość się nagadałeś. Teraz pora, żebym ja coś powiedział. Nie przyszedłem tutaj jako twój kumpel z baru, towarzysz do picia, ale jako wysłannik Jacoba. Jest On bardzo niezadowolony z Ciebie i z tego, co zrobiłeś Danielowi."
-"Więc wiecie o wszystkim..."-mruknął Sawyer i zasmucił się-"Co właściwie mu się stało?"
-"Jemu nic, ma się dobrze. Ty po prostu, rozmawiając z samym sobą doprowadziłeś do tego, że Wyspa przesunęła się w czasie, w przyszłość. Kiedy dopłynęliście do miejsca, na którym kiedyś była Wyspa, Faradaya już tam nie bylo. Zdążył wrócić do domu."
-"Więc gdybym nie przesunął Wyspy w czasie, znaleźlibyśmy go?"
-"Tak."
-"I co mam teraz zrobić. Jeżeli mogę coś zrobić, coś, aby wrócić go z powrotem na Wyspę, podołam temu."
-"Jest jedna możliwość, najlepsza. Nie możecie już wypływać z Wyspy, bo pole się tak nasiliło, że wyrzuciłoby was w zupełnie inny czas, więc to odpada. Musisz wstąpić w szeregi Johna Locke'a."
-"Oszalałeś? Mam zostać jednym z Innych?"
-"mam Ci przypomnieć, co powiedziałeś? "Jeżeli mogę coś zrobić, coś...""
-"Wiem, co powiedziałem! Dobrze, zrobię to. Tylko nie wiem, co to da..."
-"Da, uwierz mi. Wyrusz do Baraków jutro nad ranem."
James wyszedł, wtedy Clarie odezwała się do ojca:
-"Jak on zamierza zostać jednym z Innych? Przecież nie ma go na liście."
-"No właśnie. Ty zostałaś do tego wyznaczona. Musisz wejść do snu Johna Locke'a"
Zbliżenie na zaskoczoną twarz Clarie.
VI
Główny bohater: Charles
Tytuł odcinka: "Zasadzka"
Główni bohaterowie występujący w odcinku:
Ben Linus, Desmond Hume, Sayid Jarrah
Sceny rzeczywiste:
Noc z 13/14 listopada 2005 roku
Charles siedzi na krześle w ciemnym pokoju. Strasznie boli go klatka piersiowa. Pierś Widmore'a rusza się coraz szybciej i szybciej, nagle staje w miejscu. Charles zamyka oczy z bólu, a kiedy je otwiera, nie jest już w ciemnym pokoju. Siedzi na krześle w środku dżungli. Wstaje i przerażony zaczyna iść do przodu. Trafia na... Chatkę. Wychodzi z niej wysoki, starszy mężczyzna. Zaczyna coś mówić, jednak Charles nie może rozróżnić słów. Tajemnicza postać mówi coraz głośniej i szybciej, lecz Widmore nic nie rozumie. Nagle, wśród paplaniny liter staruszek dosłyszał trzy słowa: "Obudź się, Charles".
Staruszek otworzył oczy. To był tylko jeden z wielu koszmarów, które ostatnio mu się śnią. Szybko jednak orientuje się, że ktoś stoi przed jego łóżkiem. Zapala lampkę przy łóżku i zmienia pozycję na pół-leżącą, aby przyjrzeć się nocnemu gościowi. Był to Ben Linus.
-"Zastanawiałem się, kiedy się zjawisz"- mruknął spokojnie Widmore-"Widzę, że trochę się opaliłeś"
-"Irak jest piękny o tej porze roku"-odparł Ben-"Od kiedy to sypiasz z butelką szkockiej przy łózku?"
-"Od kiedy pojawiły się koszmary"-Charles przypomniał sobie ostatni sen, usiadł i nalał sobie trochę alkoholu do szklanki-"Przyszedłeś mnie zabić?"
-"Obaj wiemy, że nie mogę tego zrobić"
-"Więc po co przyszedłeś?"
-"Przyszedłem tu, ponieważ zamordowałeś moją córkę"
-"Nie wpatruj się we mnie tymi swoimi wielkimi oczami i nie obwiniaj mnie za śmierć tej biednej dziewczyny. Obaj wiemy, że ja jej nie zamordowałem. Ty to zrobiłeś."
-"To nie prawda"
-"Prawda. Zakradasz się do mojej sypialni w śroku nocy niczym szczur i masz czelność sugerować, że to ty jesteś tu ofiarą? Ja wiem, kim ty jesteś. Czym jesteś. Wszystko, co masz oderbrałeś kiedyś mnie. Więc zapytam jeszcze raz: Po co tu przyszedłeś?"
-"Przyszedłem powiedzieć ci, że zabiję twoją córkę"-Charles przeraził się, jednak nie chciał tego okazywać przed Benem-"Penelope,, mam rację? Kiedy jej już nie będzie... Kiedy umrze... Wtedy zrozumiesz, jak ja się czuję. I pożałujesz, że zmieniłeś zasady."
-"Nigdy jej nie znajdziesz"-Ben szykował się do wyjścia, ale Widmore chciał jeszcze coś dodać-"Ta Wyspa należy do mnie. Zawsze tak było i znowu tak będzie."
-"Nigdy jej nie znajdziesz"
-"Jak widać, obaj mamy na co polować"
-"Na to wygląda. Miłych snów Charles."
Ben wyszedł, a Charles chwilę siedział w tej samej pozycji. Po chwili jednak gwałtownie wstał i podbiegł do okna. czekał, aż zobaczy tam wychodzącego Bena. Czekał, aż w końcu go zobaczył. Momentalnie złapał za telefon i wystukał jakiś numer. Odebrała Penny.
-"Halo?"-powiedziała zaspanym głosem
-"Penny?"-odpwoiedział jej Widmore, jednak on miał głos bardziej przerażony, niż zaspany
-"Tato? Dlaczego dzwonisz o tej porze? Coś się stało?"
-"Musimy jak najszybciej się spotkać. Przyjeżdżajcie natychmiast do siedziby naszej korporacji."
-"Ale... Dlaczego?"
-"Nie ma czasu do stracenia. Bierz Desmonda i przyjeżdżajcie"-Charles odłożył słuchawkę
Budynek korporacji Widmore. Charles siedzi zdenerwowany w gabinecie, przy biurku. Po chwili do pomieszczenia wchodzi Penny, a za nią Desmond.
Widmore dał córce i jej mężowi adres do jego willi w górach. Zakupił ją dziś rano przez zaufane firmy tak, że nikt nieodpowiedni nie dowie się szybko o zakupie. Rozkazał małżeństwu zamieszkać tam, wraz z ochroniarzem, który ma za zadanie pilnować ich przez 24 godziny na dobę. Nazywa się Jack. Tego, kim jest osoba, przed którą mają się tak ukryć nie wyjaśnił Desmondowi, tylko samej Penny. Poprosił ją równocześnie, żeby nie informowała męża o tym. Był bowiem na Wyspie przez 3 lata i nikt, nawet jego najbliżsi mogą nie dowiedzieć się nigdy co tam przeżył i jakie są jego stosunki z innymi mieszkańcami Wyspy.
17 listopada 2005 roku
Widmore wzywa do siebie jednego ze swoich najbardziej zaufanych pracowników, Matthew Abbadona. Wyjawia mu, gdzie ukryci są jego córka i zięć. Mówi mu, że tylko on z jego współpracowników zna tą tajemnicę. Prosi, aby nikomu tego nie wyjawiał.
Abbadon wychodzi z pracy. Od razu dzwoni do Linusa i mówi mu, gdzie ukryci są Desmond i Penny. Ben tylko dziękuje i rozłącza się.
Wieczór. Des i Penelope oglądają telewizję w willi, na dużym, płaskim telewizorze. Ta scena i późniejsze przeplatane są z Benem w ciemnym szlafroku, który z pistoletem z tłumikiem podchodzi pod willę. Penny wychodzi po coś do picia. Ben tymczasem wchodzi do domu przez okno. W następnej scenie Penelope zauważa otwarte okno na korytarzu i zamyka je. Idzie do kuchni, ktoś jednak tam jest. Pen nie jest pewna, kto to, zakrada się więc cicho. Niefortunnie jednak Penny zderza się z osobą z kuchni. To był tylko ochroniarz Jack.
Ben nadal chodzi cicho niczym szczur po willi. Widzi czyjeś cienie w kuchni. Cicho, bardzo cicho zakrada się tam i dostrzega... uzbrojonych po zęby żołnierzy, którzy wyglądają przez okno, jakby na kogoś czekali. Teraz akcja zaczęła toczyć się bardzo szybko. Okazało się, że cały dom naszpikowany jest żołnierzami. Wogóle to nie był dom, w którym mieszka Penny, zupełnie inny. Była to niestety pułapka. Żołnierze zauważyli Bena i wybuchła strzelanina. Ben nie mógł niestety za wiele zdziałać z jednym pistolecikiem, podczas gdy żołnierze mieli kamizelki i karabiny maszynowe. Ben zabił tylko tyle osób, aby udało mu się uciec. Cudem wyrwał się z tego domu. Tymczasem Penny spokojnie wróciła z dwoma szklankami soku pomarańczowego do swojego męża. Jedną z nich podała Desmondowi.
18 listopada 2005 roku
Charles zwołuje naradę, na których zjawili się najważniejsi i najbardziej zaufani pracownicy Widmore Corporation. Charles zaczął mówić:
-"Od jakiegoś czasu miałem dziwne wrażenie, że mam tutaj szpiega szpiega. O każdym moim działaniu Linus wiedział, zanim nawet zdążyłem wprowadzić go w życie! Zastanawiałem się, jak zdemasować drania i wpadłem na taki pomysł: Każdemu z wam powierzę w tajemnicy miejsce pobytu mojej córki. Każde będzie fałszywe i dla każdego z was inne, w odległych od siebie miejscach. Jeżeli ktoś będzie próbował dostać się do kryjówki wpadnie w pułapkę i jednocześnie zdradzi szpiega."
Abbadon zczął się pocić, mmo to jego twarz czały czas była poważna, spokojna i niewzruszona. Charles kontynnuował:
-"Takim oto sposobem wykryłem kreta. Zgadnijcie, kto to może być?!"-Abbadon zaśmiał się ironicznie-"No właśnie, panie Abbadon"-Widmore zbliżył się bardzo blisko do szpiega-"Każdego się spodziewałem, ale nie ciebie. Dlaczego akurat ty? No ale cóż, stało się. Trudno."
Widmore uderzył Matthew w brzuch. Ten się schylił, mimo, że uderzenie nie było mocne, głównie ze względu na wiek bijącego. Charles odsunął się natychmiast od Abbadona i rozkazał ochroniarzom stojącym przy drzwiach, aby go zabrali. Ci szybkimi ruchami pochwycili murzynaw garniturze i wywlekli go z pokoju (mimo, iż mógł wyjść normalnie).
Abbadon został zamknięty w jednej z piwnic Widmore'a. Charles powiedział mu, że zostanie zabity dzisiaj w nocy, w dobrze mu znanej uliczce.
Noc w jakąś uliczkę wjeżdża czarny samochód z przyciemnionymi szybami. Ulica ta jest dobrze znana widzom z odcinka "The Other women", to tam Widmore katował biedngo Innego. Z
samochodu wysiadają Charles, dwóch jego ludzi i Abbadon, zakuty wielkimi łańcuchami. Odchodzą od samochodu i Widmore wydaje rozkaz zabicia Matthew, Jeden z przybyłych tam ludzi wyciąga broń, jednak w tym samym momencie ktoś strzela mu w głowę ze snajpierki. Nim drugi zdążył się zorientować, też dostał kulkę. Widmore oberwał wielkimi łańcuchami od Abbadona i zbieg wbiegł do budynku. W połowie drogi na dach spotkał się z Benem.
"Dzięki"- mruknął Matthew i razem zaczęli uciekać. Jednak łańcuchy były strasznie ciężkie i Abbadon nie mógł szybko biec. Nim zdążyli wyjść z budynku otoczyła ich zgraja ludzi z karabinami.
LOST
VII
Główny bohater: Penny
Tytuł odcinka: "Gość"
Główni bohaterowie występujący w odcinku:
Desmond Hume, Ben Linus, Charles Widmore
Sceny rzeczywiste:
Małżeństwo Hume'ów:
Penny i Desmond wyprowadzili się z willi przekonani przez Charlesa, że już nie zagraża im niebezpieczeństwo. Jeszcze tego samego dnia do Penny przyszedł Mathias, ten sam, który zadzwonił do niej w finale 2 sezonu i poinformował o anomaliach. Był strasznie zarośnięty, miał potłuczone okulary i był pijany, że już o stanie jego ubrania nie wspomnę. Mówił, że od czasu, kiedy go zwolniła (jego i wsyzystkich ludzi, kórych zatrudniła do pomocy w szukaniu Desmonda), nie mógł znaleźć innej pracy, nie dlatego, że nie mógł, ale dlatego, że nie chciał. Wyjawił Penny na osobności, że jest w niej zakochanyi dlatego zgodził się dla niej pracować. Kiedy okazało się, że Desmond się odnalazł, załamał się. Teraz przyszedł prosić, aby zostawiła Desmonda i odeszła do niego. Penny była zniesmaczona jego zachowaniem (pewnie głównie dlatego, że był pijany) i stanowczo odmówiła. Mathias wyszedł, życząc na koniec szczęścia małżonkom. Po wyjściu od Hume'ów poszedł do monopolu i upił się jeszcze bardziej, do nieprzytomności.
Ben i Charles:
Ben siedzi zamknięty w jednej z piwnic siedziby Widmore Corporations. Nie była ona zimna i ciemna, jak w przypadku piwnicy Abbadona, miała wszelkie podstawowe wygody: ogrzewanie, światło, łóżko, telewizor, książki, toaletę itp. Ben był dobrze traktowany.
Charles przychodzi z wizytą do więźnia.
-"Posłuchaj mnie"-powiedział siadając na krześle przed Benem-"Jak widzisz, staramy się traktować cię dobrze. Chcę, żeby to wszystko odbywało się w miłej i spokojnej atmosferze. Ty też pewnie tego chcesz, ale żeby nic się nie zmieniło, musisz zrobić jedną, jedyną rzecz: podaj mi współżędne położenia Wyspy."
-"Matthew żyje?"-zapytał Ben, aby zmienić temat
-"Tak, żyje. Trzymam go przy życiu dlatego, że byc może czegoś się od niego dowiem."
-"On nie wie niczego, czego ja nie wiem."
-"Oj ździwiłbyś się, Benjamin."
-"Czyżby?"
-"Tak? To powiedz m jedną rzecz: Dlaczego on mnie zdradził?"
-"Nie zdradził cię. Cały czas był jednym z nas."
-"To w takim razie dlaczego podał mi pierwsze współżędne Wyspy?"
-"Co?"-na twarzy Bena malował się piękny wyraz zaskoczenia
-"Wtedy jeszcze nie był jednym z moich zaufanych pracowników. Przyszedł do mnie i po prostu je podał. Nie wierzyłem mu, ale postanowłem to sprawdzić. Zrobiłem zdjęcie satelitarne tego miejsca. Pokazało się tylko i wyłącznie morze. Ale ja wiedziałem, że Wyspa od razu się nie pojawi. Robiłem zdjęcia codziennie, aż w końcu, za pół roku... Pokazała się."
-"To nie prawda. On by tego nie zrobił."
-"Przykro mi, Benjamin, zrobił to"
-"Chcę z nim porozmawiac"
-"No dobrze. Może tak się czegos dowiemy."
Ludzie Widmore'a niedługo przyprowadzili Abbadona do Bena. Charles chciał zostać, jednak Linus chciał porozmawiać w cztery oczy. Wszyscy więc wyszli i w piwnicy zostali tylko Matthew i Ben. Ten ostatni, kiedy tylko zamknęły się drzwi, zniszczył krzesłem kamerę w pomieszczeniu.
-"Dlaczego dałeś im współżędne?"-wyrwał od razu Linus
-"O..."-zdołał jedynie wydukać Abbadon
-"Dlaczego dałeś im współżędne Wyspy?!"
-"Ja... To było bardzo dawno. Lepiej, żebyś nie szukał odpowiedzi"
-"Przez ciebie zginęła moja córka!"
Ben rzucił się na Matthew. Strażnicy usłyszeli zamieszanie i momentalnie otworzyli drzwi. Zobaczyli, jak Linus dusił Abbadona jego więzami, krzycząc "Zabiłeś moją córkę!". W porę roździelili więźniów. Maththew, zanim zamknęły się drzwi, zdołał krzyknąć: "Jacob kazał mi to zrobić!". Charles popatrzył się jak wyciągają Abbadona, po czym odwrócil się do Bena i mruknął: "Jacob? No proszę...". Uśmiechnął się i zamknął drzwi.
Kolejna wizyta Charlesa u Bena. Widmore chodzi po piwnicy, a Linus siedzi na łóżku.
-"I co ja mam z tobą zrobić..."-zastanawiał się Widmore
-"Najlepiej mnie wpuść. Nie jestem ci do niczego potrzebny."-odparł Ben
-"Mylisz się. Musisz mi podać współżędne Wyspy."
-"Przecież je znasz. Abbadon ci je podał..."
-"Daj spokój, Benjmin. Dobrze wiem, że Wyspa się przeniosła. Masz dać mi nowe współżędne, rozumiesz?"-Charles przestał chodzić i nachylił się nad siedzącym Benem, czekając na odpowiedź
-"Najlepiej od razu mnie zabij"-mruknął spokojnie Linus-"Nigdy ne wydam ci tych współżędnych"
-"A gdybym powiedział ci, gdzie jest ona?"-Ben ze zdziwieniem na twarzy spojrzał się na Widmore'a-"To co? Podasz mi je?"
LOST
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Amos81 dnia Pon 13:27, 02 Mar 2009, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Amos81
Inny
Dołączył: 13 Gru 2007
Posty: 2359
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 107 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: W-wa Płeć: Zagubiony
|
Wysłany: Nie 21:21, 01 Mar 2009 Temat postu: |
|
|
VIII
Numer odcinka: 5x08
Główny bohater: Sayid
Tytuł odcinka: "Sun Moutains"
Główni bohaterowie występujący w odcinku:
Sayid Jarrah, Charles Widmore
Sceny rzeczywiste:
Charles Widmore:
Więźniowie Charlesa Widmore'a nie chchcieli niestety nic wyjawić o Wyspie. Ben, mimo iż był przekupywany przez Widmore'a miejscem pobytu Annie, jego dziecięcej miłości, nie ugiął się i nie podał współżędnych. Charles musiał więc zlikwidować jednego z więźniów. Nie mógł tego zrobć Liusowi, gdyż jego pokusa zobaczenia znów Annie może być silniejsza niż przywiązanie do Wyspy; zdecydował się więc na Abbadona, który teraz w zasadzie nie byl mu już do niczego potrzebny. Egzekucja poszła gładko i bez zbędnych "spięć".
LOST
IX
Główny bohater: Jack
Tytuł odcinka: "Powody nieobecności"
Główni bohaterowie występujący w odcinku:
Jack Shephard, Sayid Jarrah, Charles Widmore, Ben Linus, Clarie Littleton
Sceny rzeczywiste:
Wieczór, Jack siedzi na fotelu i czyta książkę. Jego spokój przerywa niespodziewany gość. To Sayid, człowek, z którym ostatnio widział się dokładnie dwa miesiące temu, na jego ślubie z Nadią. Przywitali się i Sayid zaczął mówić. Okazało się, że ma problem i prosi Jacka o pomoc. Shephard ma pomóc mu... odbić Bena z rąk Widmore'a.
Jack z początku był wściekły na Irakijczyka, że prosi go o taką przysługę. Sayid musiał więc wszystko mu wyjaśnić.
-"Jack, zapomnij o tym, co Ben kiedykolwiek tobie zrobił"-przekonywał Sayid-"Tu chodzi o to, żeby ochronić wszystkich ludzi na Wyspie. Jeżeli Widmore rzeczywiście ma Bena, znacznie łatiej będzie mu dostać się na Wyspę. Dobrze wiesz, czym to się skończy..."
-"Zaraz zaraz"przerwał Jack-"To Ben wogóle opuścił Wyspę?"
-"Tak, łodzią Desmonda. Chciał załatwić sprawę z Widmorem."
-"No to pięknie ją załatwił. Skąd wogóle to wszystko wiesz?"
-"Pracuję dla niego"
-"Co? Nie dość, że śmiesz mnie prosić, żebym pomógł ci odbić mojego największego wroga, to jeszcze mówisz, że dla niego pracujesz?!"
-"Jack, oni zabili Nadię! I zabiją wszystkich ludzi na Wyspie, jeżeli czegoś nie zrobimy!"
-"Dobra... To co zamierzasz zrobić i do czego jestem ci potrzebny?"
-"Usiądźmy, to ci opowiem"
Jack i Sayid usiedli przy stole, po czy ten drugi wyjął plany jakiegoś budynku.
-"Przedwczoraj, miałem spotkać się z Benem w pewnym miejscu. Nie zastałem go tam. Poszedłem więc do Matthew Abbadona, jednego z Innych, który przebywa poza Wyspą. Jego też nie zastałem"
-"Może wrócili na Wyspę?"-wyrwał nagle Shephard
-"Niby w jaki sposób? Zresztą Ben nie znika od tak, jeżeli byliśmy umówieni, to Ben nigdy z własnej woli nie złamałby umowy"
-"Przecież to cholerny kłamca. Nie wyrywaj się tak od razu, zaczekaj"
-"Myślisz?"
-"Tak. A, i powiesz mi w końcu, co to za plany?"
-"Wiesz co... Poczekam jednak trochę i odezwę się, kiedy będę pewny"
Sayid zabrał plany i szybko wyszedł z mieszkania.
Dwa dni później:
W prasie, w nekrologach pojawia się wiadomość, że zmarł Matthew Abbadon. Tego samego dnia w telewizji pojawia się reportaż o znalezionym przez leśniczego ciele czarmoskórego mężczyzny, który po przeleżał tam przez trzy dni. Miał w głowie trzy kule. Policja ustaliła, że jest to Matthew Abbadon. Sayid był już pewien, co stało się z Benem. Żeby i on nie zginął, Jarrah musiał szybko interweniować. Zabrał ze sobą plany i czym prędzej udał się do Jacka.
-"Te plany znlalazłem u Abbadona"-rozpoczął Saiyd, kładąc przed Jackiem na stole plany-"Są to plany budynku Widmore Corporation. Jest to bardzo dobrzze strzeżony budynek, do którego prawie nie sposób dostać się niezauważonym. Ma duże piwnice. Nie garaże, lecz piwnice przypominające mieszkania. Pewnie tam trzymają Bena."
-"Niby jak go wyciągniemy, skoro nie sposób się tam dostać?"-mruknął Jack
-"Powiedziałem: prawie. Dostaniemy się tam bowiem, nie od góry, a od dołu. Podkopiemy się."
-"A strażnicy? Na pewno ktoś pilnuje Linusa, a oni usłyszą, że kopiemy. Nie mówiąc już co będzie potem."
-"Dlatego musimy wyciągnąć część ludzi z budynku. I to właśnie jest twoja działka. Powiem Ci, co masz zrobić."
4 tygodnie później:
Wieczór, Charles kładzie się już spać w swoim apartamencie. Nagle okazuje się, że ktoś wjechał windą na jego piętro. Zdenerwowany chce zadzwonić po ochronę, jednak telefony nie działają. Chce zaplić lampkę, ale okazuje się, że ne ma prądu. Szybko wstaje i zapala latarkę. Kieruje ją na drzwi i widzi... Jacka.
-"Dobry wieczór"-szepnął Jack, rzymając w ręku butelkę dobrego, szkockiego wina
-"Kim jesteś?"-zapytał Charles zdziwiony
-"Nie poznajesz mnie? Jack Shephard, z Oceanic Six. Przyszedłem porozmawiać"
-"Skąd pan wogóle wie, że ja tu mieszkam?"
-"Cóż... Musiałem zdobyć pana adres i przyjść o tej porze, gdyż temat, który chcę poruszyć jest bardzo delikatny."
-"Niech pan umówi się na rozmowę przez moją sekretarkę. Dobramoc"
-"Chcę rozmawiać o Wyspie, Charles"
-"O jakiej Wyspie?"
-"Daj spokój, porozmawiajmy normalnie. Dobrze wiesz, gdzie naprawdę rozbił się mój samolot."
-"Chcesz poważnej rozmowy? Dobrze. Siadaj więc."
Jack siadł na łóżku obok Charlesa i poczęstował winem. Ten bez słowa nalał sobie kieliszek.
"No więc..."-mruknął Widmore między jednym łykiem a drugim-"O czym chciałeś ze mną porozmawiać?"
-"O Wyspie. o tym, czy nie zamerzasz na skrzywdzić w celu dostania paru informacji o tym
miejscu"
-"Ja was? Nie... Dobrze wiem, że nie mace pojęcia gdze ona teraz się znajduje. Gdybym..."
Widmore przerwał w środku zdania, po czym padł na łóżko jak kłoda. Jack ostrożnie wyciągnął spd jego pachy butelkę wina i wylał resztę do zlewu w łazience.
Ranek. Wszyscy w Widmore Corporation zastanawiaja się, czemu Charles Widmore nie przyszedł do pracy. Nie musieli się długo namyślać. Dostali bowiem anonimowy list, na którym było napisane: "Porwaliśmy Charlea Widmore'a. Jeżeli chcecie go odzyskać, musicie wypuścić Benjamina Linusa. Niech dwóch pracowników przyprowadzi go do starej szopy przy najbliższym lesie. Jest widoczna z drogi, łatwiej do niej traficie. A, i jeszcze jedno: Żadnej ochrony"
Większość pracowników oczywiście nie wiedziała, o co chodzi i kim jest ten Benjamin Linus. Kilku najważniejszych kierowników tylko wiedziało, co mają robić. Jeden z nich, Noel Hanks (starszy człowiek, mniej więcej w wieku Charlesa) rozkazał sprawdzić, czy Charlesa na pewno nie ma w swoim apartamencie. Poszło tam dwóch ochroniarzy (między innymi Jack, ten który pilnował niedawno Penny), jednak z racji tego, że był wybuch w elektrowni i połowa miasta nie ma pradu, nie mogli zadzwonić. W dodatku Charles mial wyłączoną komórkę, musieli więc sprawdzić osobiście.
W apartamencie nikogo nie zastali. Charles i Jack Shephard nie opuścili jednak budynku. Jack schował się z nieprzytomnym Charlesem w pomieszczeniu gospodarczym i kiedy tylko ochroniarze opuścili pomieszczene Jack wyszedł i położył Widmore'a z powrotem do łóżka.
Noel rozkazał wszystkim strażnikom, którzy wiedzą o Benie pojechać do wyżej wymienionej szopy. W sumie pojechał tam Hanks, ośmiu strażników i jeszcze kilku praconików Widmore'a. Z obawy, żeby oprawcy nie zabili zakładnika, podchodzili tam bardzo wolno. Jednak szopa była pusta.
Korytarz w piwnicy widmore Corporation, pusty. Wszyscy strażnicy pojechali, żeby odbić swojego szefa. Nagle, cegły w ścianie wysuwają się i tworzy się dziura. Szybko okazuje się że to Sayid, który za pomocą łomu wysunął cegły dzielące piwnicę od podkopu. Wchodzi do piwnicy i otwiera wytrychem zamek w jakiś drzwiach. Okazuje sę, że po drugiej stronie jest jakieś pomieszczenie z dokumentami. Szybko biegne do drugich drzwi, za nimi już jest to, czego szukał: Ben. Dwaj mężczyźni ucekają z piwnicy przez podkop wykonany przez Sayida i Jacka.
Południe, a Charles Widmore wreszcie się budzi. W pokoju, obok niego siedzi Jack.
-"Dzień dobry"-mruknął grzecznie Shephard
-"Co... Co się stało?"-zapytal zaspany Widmore
-"Nie wiem, musałeś być bardzo śpiący. Po prostu nagle zasnąłeś, w środku rozmowy."
-"I nie poszedłeś sobie? Dlaczego?"
-"Żeby potem nie bylo, że cię uśpiłem, czy coś w tym stylu"
-"To co, skończymy rozmowę?"-zapytał Widmore, cięzko wstając z łóżka
-"Ne, dowiedziałem się już wszystkego, czego chciałem: że nie zrobisz krzywdy żadnemu z Oceanic Six"
Jack poszedł, a Charles szybko ubrał się i pojechał do swojego miejsca pracy. Tam o wszystkim sie dwiedział; o tym, że odbili mu Bena. Był wściekły, jednak nie domyślił się, że maczał w tym palce ktoś z Oceanic Six.
Ostatnia scena to rozmowa Sayida z Jackiem. Sayid dziękuje lekarzowi za pomoc w uwolnieniu Bena, a Jack prosi go, żeby nie mówił Linusowi o tym, że to on mu pomagał. Jarrah się zgadza.
LOST
XI
Główny bohater: Locke
Tytuł odcinka: "Medium"
Główni bohaterowie występujący w odcinku:
John Locke, Daniel Faraday, Charlotte Lewis, Miles Straume, James Ford, Juliet Burke
Sceny rzeczywiste:
10 miesięcy i 11 dni po wydarzeniach z odcnka dziesiątego.
Baraki. Daniel Faraday idzie ścieżą w stronę domu Charlotte, ma na sobie plecak. Jest bardzo zadowolony, niektórzy witają się az nim, a ten radośnie odpowiada. Nagle wpada na jakiegoś mężczyznę.
-"Masz jakiś problem?"-zapytał szorstko mężczyzna. Był średniego wzrostu, wiek około pięćdziesiąt lat. Nie miał jednak jeszcze siwych włosów, tylko blond.
-"Nie.. nie, w porządku. Przepraszam"- mruknął pod nosem speszony Faraday i chciał odejść, jednak facet go zatrzymał, łapiąc za rękę
-"Jakieś postępy w pracy?"-zapytał
-"Na razie nieznaczne, wiesz jak to bywa. Ale cały cza próbuję, próbuję..."
-"Próbujesz, próbujesz..."-mruknął mężczyzna przedrzeźniająć fizyka-"Może jakieś szczegóły?"
-"Chcesz czegoś konkretnego? Śpieszę się do dziewczyny. I tak nie zrozumiesz nic z tego co mówię."
-"Nie zrozumiem, tak?"-syknął facet puszczając Faradaya-"Ale rozumiem jedno: Jesteś tu już rok i NIC nie zrobiłeś z tym czymś co nas otacza. Jesteś wrzodem da dupie. Jesteś pasożytem!"-mężczyzna popchnął Daniela
Wtedy do mężczyzn podbiegł jakiś czarnoskóry facet i zapytał się, czy wszystko w porządku.
-"Tak, Arnold. Na razie tak..."-syknął mężczyzna, po czym odszedł od Daniela. Arnold poszedł za nim.
-"O co Ci chodzi, Eli?"-zapytał-"Widziałem, jak się kłuciliście"
-"Nie jestem przekonany co do tego Daniela"-odparł Eli-"Przyszedł tu zwerbowany przez Forda, który w tamtym okresie też był nowy... Niby ma coś zrobić z tymi zawirowaniami, jednak minęło już tyle czasu... Teraz to widujemy go tylko przemykająccego z dżungli do domu Charlotte i znów z domu Charlotte do dżungli. Najgorsze, że nam nic nie mówi."
-"On idzie do Orchidei. Tam przecież pracuje."
-"Tak wiem. Tylko..."
-"Tylko co? On jest naukowcem, Eli. Stara się pomóc."
-"Naukowcem... Gadasz jak Linus. Kiedy Locke został przywódcą myślałem, że skończy się ten cyrk z naukowcami i przestaniemy wreszcie przypominać Inicjatywę."
-"Co ty możesz wiedzieć o Inicjatywie?..."
-"Ty nie wiesz więcej ode mnie"-mruknął mężczyzna, po czym wszedł do swojego domu, zostawiając Arnolda samego na placu.
John Locke siedzi na łóżku w swoim domu, czyta książkę. Nagle słyszy dzwonek do drzwi. Otwiera je i widzi Richarda.
-"Witaj. Kiepsko wyglądasz"-mruknął Locke patrząc na zgarbionego staruszka
-"Przestań"-chrypnął od niechcenia Richard-"Przyszedłem w zupełnie innej sprawie. Mogę wejść?"
-"Tak, jasne, wchodź"-John zaprosił Richarda do środka, a ten, opierając się o kij, który przyniósł ze sobą wolno podszedł do fotela w salonie. Ciężko usiadł, opierając laskę o bok fotela.
-"Wydaje mi się..."-westchnął ciężko Alpert-"Wydaje mi się, że jesteś już wystarczająco gotowy, bym powierzył Ci moją tajemnicę"
-"Jaką tajemnicę?"-spytał zaciekawiony John, siadając na fotelu naprzeciwko
-"Tajemnica ta dotyczy MIlesa Straume. Został on sprowadzony na Wyspę w konkretnym celu. My mamy pomóc mu ten cel zrozumieć i zrealizować."
-"Zaraz, zaraz- Straume był przecież w ekipie wroga"
-"Charlotte i Daniel też, a jednak teraz są wśród nas"
-"I Miles też ma do nas dołączyć?"
-"To nie będzie konieczne... Wystarczy, że wykona pewne zadanie. Poślesz po niego dwóch ludzi- Kiedy już przejmą Milesa, zaprowadzą go w okolice naszego dawnego miejsca zameszkania. Na Cmentarz Przywódców- my będziemy już tam czekać."
-"Cmentarz Przywódców..."-szepnął zamyślony Locke, jakby przypominając sobie tą nazwę
-"Straume podejdzie do grobu Phillipa Harrisa i ujrzy jego śmierć. Potem powie nam, jak on zginął."
-"Że... Że co?"- wykrztusił Locke, nie za bardzo rozumiejąc
-"Phillipe Harris był naszym przywódcą przed Benem. Zmarł w tajemniczych okolicznościach 30 maja 1956 roku. Jego śmierć była jedyną niewyjaśnioną śmiercią przywódcy w całej naszej historii- Miles ma położyć temu kres."
-"Ale w jaki sposób?"
-"On jest medium, John. Jeszcze się nie domyśliłeś?"
Zbliżenie na zaskoczoną twarz Johna Locke'a.
John Locke wysyła dwóch ludzi na wycieczkę do obozu rozbitków: Jamesa i Lincolna. Ci dotarli na miejsce, jednak obozu tam nie znaleźli.
-"Znów został przeniesiony"-mruknął Lincoln
-"To wszystko przez Juliet"-odparł Sawyer-"Kiepska z niej przywódczyni"
-"Ta... Zamiast znaleźć sobie odpowiednie miejsce i tam osiąść, to cały czas zmienia miejsce położenia obozu. Tym samym zabierając dla siebie większość zasobów pożywienia z Wyspy."
-"Niestety."
-Na szczęście łatwo ich wytropić- są zawsze tam, gdzie dziki"- Lincoln uśmiechnął się i zniknął w krzakach. James za chwilę pobiegł za nim.
James i Lincoln nie musieli długo błądzić- znaleźli grupę Juliet ledwie dwie plaże stąd. Poprosili Milesa o pomoc, nie zdradzając na razie szczegółów. Straume zamyślił się, jednak w końcu udzielił zgodyy. Razem poszli spotkać się wieczorem z Locke'iem i
Richardem na Cmentarzu Przywódców.
Tymczasem Eli zaatakował Daniela, kiedy ten wracał do Orchidei. Wywjązała się bójka. W końcu kilku Innych porwało agresora z placu, stawiając go przed obicze Locke'a.
-"Ten gość mnie denerwuje"-tłumaczył się przed Johnem Eli, ssając zranioną wargę-"Wygląda mi na pasożyta- nic nie robi, a musimy go utrzymywać"
-"Mylisz się, że nic nie robi"- odparł Locke-"On wykonuje jedną z najważniejszych prac. Musisz to zaakceptować."
-"I nic nie zrobił? Minął rok, a zawirowania wciąż się nasilają. Chodzą plotki, że nie będzie można wkrótce wejść bezpiecznie do wody, bo zostanie się przeniesionym."
-"Tak, to prawda. Granica coraz szybciej się zmniejsza; tym bardziej nie możemy stracić tak cennej osoby, jaką jest Daniel Faraday."
-"Wiesz co? Pieprz się! Jestem tu dłużej od Ciebie i z łatwością rozpoznam, jak ktoś tylko udaje pracę."- Eli chciał już wyjść, ale John zabrał głos
-"No dobrze"-mruknął-"Zawrzyjmy układ. Jeżeli w ciągu miesiąca Faraday nie znajdzie żadnego sposobu na to wszystko, zostanie wyrzucony z grupy."
-"A jeżeli znajdzie?"
-"wtedy publicznie go przeprosisz. To wszystko."
-"No dobra... Uczciwy układ."
Eli opuścił dom Johna.
Noc. James, Lincoln i Miles docierają na miejsce. Straume juz wiedział co ma zrobić, dlatego trochę się ździwił, widząc tylko jeden grobowiec skryty w krzakach. Bez nazwiska, jedynie z dziwnymi hieroglifami na drzwiach. Po chwili Lincoln wyjął z kieszeni klucz, odsunął kilka gęstych roślin zasłaniających drzwi i wtedy oczom Milesa ukazał się ozdobny zamek, wyprodukowany w latach '80. Lincoln wsunął duży, zardzewiały klucz do środka, przekręcił, po czym jedym silnym pchnięciem otworzył drzwi grobowca do środka. Wtedy grobowiec nie okazał się być grobowcem, lecz wejściem. Lincoln zaczął zchodzić ciemnymi i ciasnymi schodami, wziął do ręki pochodnię zacczepioną na ścianie i zapalił ją. Reszta zrobiła tak samo (James, który jeszcze tutaj nie był, patrzył się na wszystko nie mniej zaskoczonym wzrokiem niż Miles). Schody zadziwiająco szybko się skończyły, zaledwie sześć stóp pod ziemią. Bohaterowie weszli w ciemny, ciasny korytarz. W każdej ścianie co ok 2-3 metry widniała tabliczka z imieniem, nazwiskiem i datą panowania danego przywódcy. Lincoln kierował się światłem, które widać było za zakrętem; byli to John Locke i Richard Alpert, czekający z pochodniami przy tabliczce z napisem "Phillipe Harris. 1910-1956".
-"Zaraz... Gdzie ciało?"-zapytał zaskoczony Miles-"Widzę tu tylko tabliczki"
-"Ciało jest w ścianie"-odparł Locke-"Znacz nie całe, tylko serce"
-"My palimy ciała"-dodał Lincoln-"Zakopujemy tylko serca przywódców, gdyż to jest okaz największego szacunku"
-"Nie wiem... Nie wiem, czy z samym sercem się uda."-westchnął Miles
-"To jedyne co mamy"- odparł Richard
-"No dobra. Zaczynaj, doktorze Stantz"- mruknął Sawyer
Miles położył rękę na tabliczce. Z początku nic się z nim nie działo, chciał nawet zrezygnować, ale nagle coś poczuł. Zaczął się pocić i letko trząść.
-"Co? Co widzisz?"-zapytał zaaferowany Richard
-"Wasz przywódca leży w dżungli..."-odparł Straume-"Ktoś nad nim klęczy. Nie widzę... Zaraz, widzę jego twarz! Widzę twraz mordercy..."
-"Jak wygląda?!"-przerwał mu Richard
-"...Koniec"-Miles zmęczny osunął rękę z tabliczki
-"To wszystko? Potrafisz opisać zabojcę?"-zapytał James
-"Nie wiem... Raczej nie. Ale gdybym go zobaczył, to może..."-odparł niepewnie Miles
-"Zaczekaj, mam coś co Ci pomoże"-powiedział Richard, po czym wyciągnął z plecaka mnóstwo pożółkłych zdjęć-"Te zdjęcia przedstawiają wszystkich, którzy żyli na Wyspie w tamtym okresie. Proszę, mam nadzieję, że poznamy wreszcie mordercę."-Richard podał plik zdjęć Milesowi. Ten usiadł i zaczął przeglądać zdjęcia.
-"Niestety"-mruknął po jakimś czasie-"To nie był nikt z tych zdjęc"
-"Cholera!"-krzyknął Lincoln-"Chyba nic z tego..."
-"A byliśmy tak blisko..."-westchnął Richard
Miles podzedł do plecaka Alperta i zrezygnowany chciał włożyć zdjęcia do środka. Wtedy zauważył coś w środku.
-"Kto to jest?"-zapytał, wyciągając z plecaka już naprawdę starą fotografię jakiegoś mężczyzny
-"O, musiałem wziąść przez przypadek z innymi zdjęciami"-mruknął Richard-"Jest nieważna, ten człowiek już nie żył w 1956 roku"
-"Ale to on..."-szepnął Straume uważnie przyglądając się fotografii
-"Jak to?"-zapytał Richard-"Jesteś pewien? Uważnie się..."
-"To on"-przerwał mu Miles, podając fotografię-"Bez wątpienia
-"To niemożliwe..."-szepnął Alpert przyglądając się fotografii
Richard nagle strasznie się przeraził. Zaczął się pocić, rozejrzał się szybko po korytarzu
-"Jesteśmy skończeni!"-krzyknął, wciskając fotografię Johnowi-"Musimy uciekać z Wyspy. Już!"
-"Ale co jest? Przecież ten człowiek już nie żył..."-mruknął zdezorientowany Locke
-"No właśnie. To nie był on. To był Jacob! Jacob jest mordercą!"
Locke przez chwilę spoglądał na zdjęcie. Scenę zakończyło zbliżenie na fotografię trzymaną w jego dłoniach.
-"Mężczyzna ze zdjęcia umarł w 1946 roku"-wyjaśniał Richard podczas gdy wszyscy uciekali z Cmentarza-"Potem jego ciało przejął Jacob. Nie wiem..."-nagle staruszek przewał i złapał się za serce
-"Wszystko w porządku?"-zapytał John patrząc się na odpoczywającego pod ścianą Alperta
-"Nie... Ja chyba nie dam rady. Idźcie sami, zostawcie mnie tu"
-"Jak to nie dasz rady? Przecież już zaraz jest wyjście"
-"Nic nie rozumiecie... Jeżeli Jacob jest przeciwko nam, wszystko jest przeciwko nam. Jeśli będze chciał naz zabić, zrobi to. Dlatego nie ma sensu żyć. Nie wygramy tej wojny, John."
Nagle w głębi korytarza pojawił się jakaś postać. Wszyscy odwrocili pochodnie w jej stronę i ujrzeli... Christiana.
-"To koniec"-jeknął Richard, siadając zrezygnowany na podłodze
-"Nie"-powiedział stanowczo Shephard-"Jacob nie jest przeciwko wam. Przybyłem tu, żeby wam powiedzieć, dlaczego Jacob zabił waszego przywódcę. A miał ważny powód."
-"Słuchamy"-mruknął niegrzecznie Miles
-"On to zrobił, ponieważ wtedy narodził się John Locke. Jacob chciał, żeby to właśnie on był naszym przywódcą."
Locke złapal się za głowę, a Miles krzyknął zdenerwowany: "Co ma jedno z drugim wspólnego, do cholery?!"
Wtedy odezwał się Lincoln, który uspokoił MIlesa, mówiąc: "To taki nasz zwyczaj. Nowego przywódćę wybieramy wśród dzieci, które narodziły się w dniu śmierci naszego poprzedniego przywódcy"
-"Właśnie"-kontynuował Christian-"Gdyby Phillipe zmarł innego dnia, Locke nie zostałyby przywódcą. A wiecie dlaczego chciał, żeby to był akurat Locke? Ponieważ wiedzial, że Ty, John"-Christian skierował swą twarz w stronę Locke'a-"Będziesz najlepszym przywódcą w dziejach. Nigdy nas nie zdradzisz, nie skrzywdzisz, nie podejmiesz żadnej złej decyzji. Będziesz sprawiedliwy a jednocześnie stanowczy. Silny, wytrwały, zdolny do mnóstwa wyrzeczeń dla dobra grupy. Ty, John musiałeś zostać naszym przywódcą. Nikt inny."
Futurospekcje:
[fututrospekcja zawiera tylko jedną scenę, na koniec odcinka (zaraz po słowach
Christiana)]
Krzaki, dżungla. Gdzieś niedaleko słychać przeraźliwe wrzaski i wołanie o pomoc. Kamera wchodzi w kraki, po czym wychodzi po drugiej stronie. Widać Baraki, wszędzie peło krwi i ciał. Po chwili widać plac (skąd dochodzą krzyki), a na nim John Locke... mordujący nożem wszystkich Innych! Ma niesamowite szaleństwo w oczach, dyspouje też niespotykaną nigdy u niego siłą i zwinnością. Niektórzy Inni prróbują strzelać, jednak Locke szybko chowa się za jakiś budynek i kule go nie dosięgają. Z dala jakaś kobieta krzyczy "Wezwijcie Cerberusa!", niektórzy próbują uciec do dżungli, jednak niewielu się to udaje, gdyż John niezwykle celnie rzuca ostrzami; zaraz też wyciągga zza pasa kolejny nóż, a ma ich bardzo dużo, mimo iż tego nie widać. Kiedy zauważył, że nikogo już na placu nie ma, wszedł do pierwszego z brzegu domu, gdzie ukryli się ocaleni Inni i tam zaczął urządać prawdziwą masakrę samym nożem. Jednak w środku domu nic nie było widać, pokazany był tylko budynek od zewnętrznej strony i przeraźliwe krzyki dochodzące ze środka. Cała futurospekcja jest długa i krwawa. Z jego ręki padli m. in. Adam, Amelia
i Harper. W końcu, kiedy "załatwił" pierwszy dom wyszedł i zamierzał pójść do drugiego, lecz wtedy ujrzał, że kilku Innych wybiegło z domów i zaczęło biec w stronę dżungli. John chciał ich zaatakować, jednak chwila nieuwagi była dla niego zgubna... Dostał cztery kulki od Jamesa i padł bez czucia na progu; przynajmniej dwie z nich sięgnęły serca...
LOST
XII
Główny bohater: Lincoln
Tytuł odcinka: "Kiedy nadejdzie czas"
Główni bohaterowie występujący w odcinku:
Daniel Faraday, John Locke, James Ford, Charlotte Lewis, Ben Linus
Sceny rzeczywiste:
Richard zaczyna czuć się coraz gorzej. Wygląda na osiemdziesiat-kilka lat, jest mało sprawny, ciągle kaszle i mało mówi. W zastraszająco szybkim tępie mnożą się u niego różne choroby, których zdiagnozowanie wymagaloby kilku godzin nieustających badań. Mało mówił, często też bywał nerwowy i markotny. Lincoln naprawdę przejmował się jego stanem. Postawił więc na stanowczośc; zdesperowany poszedł do Richarda i stanowczo kazał mu powiedzieć, co się dzieje.
-"Nie męcz mnie..."-sapnał Richard odpowiadając na rozkaz Lincolna
-"Nie męczyć cię?'-odparł Lincoln-"Jest z tobą coraz gorzej, zdajesz sobie sprawę, że możesz umrzeć?!"
-"I tak mi nie pomożesz..."
-"Muszę chociaż wiedzieć, co się z tobą dzieje. Pamiętaz, jak wtajemniczyłeś mnie w swój przekręt z Abbadonem?"
-"Ciszej, miałeś o tym nie wspominać..."-Richard rozejrzał się nerwowo po pokoju
-"Mam już to gdześ. Powiedz i natychmiast, co się z tobą dzieje!"
-"No dobrze... Chodzi o to, że... Mam osiemdziesiąt lat."
-"To widać. Tylko skąd tyle Ci przybyło w rok?"
-"Nie, nie rozumiesz... Zmienił się tylko mój wygląd, rok temu też byłem w podeszłym wieku. Lincoln, ja..."-Richard zakasłał-"Ja miałem trzydzieści lat w roku 1956."
-"Nie starzałeś się? Dlaczego?"
-"Mialem do wykonania pewną misję. Wykonałem ją, więc mogę już odejść. Umieram Lincoln... Pogódź się z tym."
Linc usiadł obok Richarda i popatrzył na niego żałosnym wzrokiem. Zapytał, czy nic się nie da zrobić. Alpert zaprzeczył, po czym wstał, podszedł do łóżka i mruknął: "Muszę teraz dpocząć...". Lincoln wyszedł smutny, bez pożegnania.
Baraki, wszyscy wykonują swoje codzienne obowiązki. Nagle z krzaków wybiega Daniel i czym prędzej biegnie do domu Johna Locke'a. Zastał go rozmawiającego na ganku z Lincolnem; miał w ręku filiżankę herbaty.
-"Daniel, spokojnie"-mruknął Locke, który wyraźnie miał dobry humor-"Co jest takiego ważnego, że tak tutaj biegniesz?"
-"Chodzi o to..."-sapał fizyk łapiąc oddech-"Chodzi o to... O to..."-nie mogąc znaleźć slów przerwał na chwilę, popatrzył żałosnym wzrokiem na Johna i mruknął-"Znalazłem rozwiązanie"
"Co??"-wykrzyknął zaskoczony Lincoln-"Wiesz jak zneutralizować zawirowania?!"
-"Cóż... Tak"
-"No to mów, do diabła!"-krzyknąl Locke, lekko popychając Faradaya
-"Ok, ok... Chodzi o to, że... że musimy zmrozić te zawirowania... Zmrozić te zawirowania do temperatury bliskiej 150 stopni".-jąkał się Daniel
-"Słucham?"-zapytał John-"Jak chcesz zamrozić cały teren wokół Wyspy?"
-"Wyspę można przenosić, prawda?"
-"Zasadniczo, to... Tak"
-"Dobrze. Wyślijmy ją w Kosmos."-mruknął Daniel, patrząc na zaskoczone miny swoich towarzyszy
LOST
Retrospekcje:
-"Nasza córeczka... Nasza mała Charlotte..."- szepcze szesnastoletni Lincoln, patrząc z uśmiechem na nowo narodzone dziecko. Bierze córeczkę na ręce i ze łzami w oczach przygląda jej się. Po chwili do pmieszczenia wchodzi matka Tess, oraz matka Lincolna. Pierwsza z kobiet bierze Charlotte na ręce, a Linc z żalem ją oddaje. Druga kobieta prosi świeżego ojca na zewnątrz domu.
-"O co chodzi, mamo?"-zapytał Lincoln wycierając załzawione oczy-"Chciałbym pobyć trochę ze swoją rodziną"
-"No właśnie w tym problem..."-powiedziała smutno matka-"Nie sądzisz, że jesteście z Tess jeszcze za młodzi na wychowywanie dziecka?"
-"Dorosłem, aby opiekować się Charlotte"-powiedział stanowczo Lincoln, wyraźnie oburzony pytaniem matki
-"Ale Tess nie"
-"Co masz na myśli?"
-"Rodzice twojej dziewczyny chcą oddać dziecko do adopcji, z dala od tej Wyspy. Kiedy tylko Tess odpocznie po porodzie, porozmawiają z nią o tym"
-"Co? Nie..."-jęknął Linc, wyraźie niedowierzając-"To nie prawda!"-wrzasnął i chciał wejść do domu, ale drzwi były zamknięte"
-'Nie spotykaj się z nią więcej"-rozkazała matka
Lincoln wściekły uciekl w głąb osiedla. Pod koniec sceny możemy zobaczyć w tle młodegoBena idącego gdzieś.
Jakiś czas później, Lincoln wściekły zmierza do domu Tess; chce wyjaśnić sprawę adopcji i przekonać ich, że para może sama wychowaywać dziecko. Kiedy dotarł na miejsce, chciał zapukać- jednak usłyszał kłutnię. Zajrzał do domu przez okno i zobaczył kłucących się młodych ludzi- mężczyznę i kobietę. Mężczyzna miotal się po pokoju i wymachiwał rękami, żona z kolei siedziała na fotelu i odpowiadała na krzyki męża własnymi krzykami. Wpewnej chwili została uderzona w twarz; w domu zapadła cisza. Licoln przeraził się i powoli odsunął od okna. Wtedy zobaczył, że rodzice Tess wchodzą do domu. Lincoln momentalnie wpadł za nimi do domu i stanął w salonie.
-"Kto to jest?!"-zapytał stanowczo wskazując na młodą parę, która teraz się nie kłóciła. Stali obok siebie zniecierpliwieni, jednak nie wściekli.
-"Miło, że jesteś, Linc"-powiedziała z uśmichem matka Tess-"Powinieneś w końcu poznać przyszlych rodziców Charlotte"
Scenę zakończyło zbliżenie na zaskoczoną twarz Lincolna.
-"Słucham?"-syknął zaskoczony Linc na wieść o tym, że to właśnie oni będą wychowywać jego córkę-"Przecież ten człowiek bił własną żonę! Sam widziałem..."
-"Nonsens"-mruknął meżczyzna przytulając się do żony-"Posprzeczaliśmy się trocę, bo żona nie była pewna czy chce wychowywać Charlotte. Wszystko już w porządku. Żeby zaraz bić? W życiu!"
-"Kłamiesz!"-krzyknął Linc, po czym zwrócił się do matki Tess-"Nie zgadzam się. Moją córkę musi wychowywać ktoś porządny."
-"Ty nie masz tu nic do powiedzenia"-mruknęła matka z uśmiechem-"Tak się składa, że bardziej wierze tej miłej parze, niż tobie"-rzekła, po czym zwróciła się do małżeństwa:"To co? Dobijemy tagru?"
-"Tak, oczywiście"-mruknął z uśmiechem "Ojciec"-"Wywieziemy Charlotte jak najdalej od tej Wyspy"
Lincoln patrzył na wszystko waszokowany, po czym wyszedł z domu trzaskając drzwiami.
Kilka miesięcy później. Para starająca się o wychowywanie Charlotte, po pomieszkaniu trochę z nią w jednym domu, postanawia wreszcie zabrać ją z Wyspy. Lincoln był załamany, nie wiedział co robić. W końcu, działając pod presją, dopuścił się wielce nieprzemyślanego czynu- porwał własną córkę noc przed jej wyjazdem i uciekł w głąb dżungli.
Biegł długo po minięciu słupów, jednak nie wedział dokąd biegnie. Dookoła było przeraźliwie ciemno, a Linc robił dużo hałasu biegnąc przez dżunglę. Nagle zatrzymał się, gdyż zauważył nikłe światełko daleko w dżungli. Nagle światełko zgasło, a Lincoln przeraził się. Wygladało to bowiem tak, jakby ktoś zauważył go i zgasiłto światło, żeby pozostać niezauważony. Wtem ojciec usłyszał szepty, a dookola niego zapaliło się znacznie więcej tych światełek; były to pochodnie. Linc przerażony nie uciekał- rozglądał się tylko i obserowoał ludzi, którzy powoli wychodzili zza krzaków. Mieli brudne i poszarpane ubrania. Kiedy wszyscy już stanęli dookoła niego (a było ich ośmiu, wszyscy meżczyźni) chłopak wyjąkał:
-"Ja... Ja nie biorę udziało w waszej wojnie. Nic do was nie mam- proszę, pozwólcie mi odejść."
-"A jednak mieszkasz z naszymi wrogami"-odparł jeden z mężczyzn, stojący naprzeciwko Lincolna- był to Richard
Młody ojciec przycisnął niezwykle spokojną córeczkę do swych ramion, popatrzył się wielkimi oczami na skupione twarze Agresorów, po czym wybuchnął płaczem.
-"Uciekłem od ich!"-krzyczał przez łzy-"Nie chcę już tam wracać!"
-"Tak?"-mruknął Richard-"I gdzie pójdziesz? W dodatku coś mi się wydaje, że porwałeś to dziecko, które trzymasz na rękach"
-"To moja córka"-powiedział stanowczo i groźnie Linc-"Czy możecie mnie teraz puścić?"
-"No i gdzie zamierzasz pójść?"
Lncoln nagle przestał się odzywać i popatrzył smutnym zrokiem na córeczkę. Uświadomił sobie, że naprawdę nie ma dokąd iść. są tylko dwie drogi- Baraki i Agresorzy. Richard patrząc, że chłopak się uspokoił, wziął powoli Charlotte na swoje ręce. Zniknął w krzakach, pozostali uczynili tak samo. Ostatni z Innych delikatnie złapał Linca za ramię, a ten posłusznie, ze spuszczoną głową poszedł za nim.
Polana, a na niej kilka starych, brudnych namiotów. Dookoła siedzią wartownicy z łukami, ziewając patrzą w głąb dżungli, w ciemność. W obozie zaś pali się ognisko. Kamera płynnie przejeżdża przez malutki obóz i wchodzi do jednego z namiotów. Tam na łózku polowym i przy świetle starej lampy naftowej siedzi Linc. Podpiera głowę ręką i rozmyśla. W pewnej chwili do mamiotu wchodzi Richard i bez słowa siada obok chłopaka.
-"Co zrobicie z moją córką?"-zapytał Lincoln obojętnym głosem
-"Oddamy ci ją. najpierw jednak chcemy przekonać cię do powrotu do domu. Nie chcemy, żebyś zginął w tej dżungli.
-"Nie moge wrócić"-jęknął Linc, mając łzy w oczach-"Proszę, pozwólcie mi zostać z wami. Wszyscy chcą oddać moją córkę w ręce rodziny zastępczej. Ona jet nieodpowiednia, nie mogą
wychowywać Charlotte. Nie mogą..."
-"Przykro mi, ale nie możemy. Jeszcze nie. Pomyśl, co by było, gdyby Dharma zaczęła was szukać i znalazła między nami? Nie dalibyśmy rady w otwartej bitwie."-Linc zasmucił się i spuśił głowę-"Ale możemy zabrać Charlotte z tej wyspy i oddać w ręce jakiejś porządnej rodzinie. Co ty na to?"-wyrzucił Richard
-"To wy możecie opuszczać Wyspę?"-Alpert nie odpowiadał, więc Linc ciągnął dalej-"A co z otwarta wojną?"
-"Nie doszłoby do niej. Obecnie mamy czas niespokojnego pokoju i jeżeli nie będzie dziecka między nami... Nic nie mogą nam zrobić. A w dodatku ty nakłamiesz w sprawie jej zaginięcia."
-"Dobrze, zgadzam się"-powiedział szybko Lincoln, mimo iż nie do końca ufał Agresorom
-"Ale żebyśmy to zrobili, TY musisz zrobić coś dla nas"
-"Wiedziałem..."-mruknął Lincoln-"Co to ma być?"
-"Kiedy nadejdzie czas... Pomożesz nam wygrać wojnę z Dharmą."
Linc popatrzył się przerażony na Agresora.
Ranek, Inni odprowadzili chłopaka niedaleko ogrodzenia. Tam od razu przejęli go Dharmańczycy, którzy od dobrych kilku godzin go szukali. W Barakach czekała już roztrzęsiona rodzina Linca i Charlotte. Chłopak był strasznie roztrzęsiony, jednak nikt się tym nie interesował. "Gdzie dziecko?! Gdzie dziecko?!"- krzyczała matka Tess. Lincoln opowiedział historię, która mimo iż nie była prawdziwa, mocno dotknęła wszystkich.
-"Nie mogłem... Nie chciałem oddać Charlotte obcym ludziom"-rozpoczął Linc-"Uciekłem więc z nią do dżungli. Nie wiedziałem dokąd biegne, w dodtku było straszliwie ciemno. Kiedy już byłem daleko, wpadłem na dzika. Przewróciłem się i upuściłem Charlotte."-w tym momencie Linc zaczął płakać-"Po chwili pojawiło się więcej dzików. Złapałem córeczke i chciałem uciec, jednak znów się potchnąłem. Dziewczynka upadła dalej ode mnie. Uderzyła główką o kamień... Nie żyła. Chciałem zabrać ją stamtąd, jednak byłem zbyt przerażony. Uciekłem..."
Te słowa mocno wstrząsnęły wszystkimi. Nie mogli zweryfikować prawdziwości słów chłopaka, bo nie wiedział on, gdzie dokładnie się to zdarzyło. Poza tym dziki mogły się już dobrać do ciała.
Lincoln nie poszedł do więzienia, nawet nie opścił Wyspy. Jego ojciec zajmował wysokie stanowisko w Dharmie i skończyło się na tym, że "Lincoln Tyler padł ofiarą dzikich zwierząt". Tess i jej matka nie mogły się z tym pogodzić. Pałali ogromną nienawiścią do Lincolna i w końcu postanowili opuścić Wyspę. Więcej na nią nie wrócili.
XIII
Główni bohaterowie: Ogonowcy porwani przez Innych
Tytuł odcinka: "48 dni po raz kolejny"
Główni bohaterowie występujący w odcinku:
Ana-Lucia Cortez, Eko Tunde, Bernard Nadler, Libby Jacobs, Ben Linus, Juliet Burke
Ten odcinek wyjątkowo nie zawiera żadnych scen rzeczywistych.
Retrospekcje:
Dziewicza, piękna plaża. Widać ocean i palmę, wieje lekka bryza. Nagle słychać dźwięk. dziwny, narastający dźwięk; po chwili widzimy, co było jego źródłem. Do wody wpada część ogonowa samolotu Oceanic 815, a za nią mnóstwo innych, małych części. Jedna z nich odbija się od plaży, pędzi w stronę kamery, po czym wypełnia cały ekran...
DZIEŃ 1:
Oko pewnego człowieka- po chwili dowiadujemy się, że to Eli. Leży na plaży z przemoczona koszulą, przed chwilą się obudził. Powoli sie podnosi i widzi przerażający widok- mnóstwo ludzi walczy o życie próbując wyjść z wody. Wielu z nich jest poważnie rannych i nie mogąc wyjść, toną. Dookoła pływa mnóstwo różnych walizek i metalowych odłamków, na których trzymają się zdesperowani rozbitkowie. W tle widać wielką, tylną część samolotu idącą na dno. Eli powoli wstaje; chce komuś pomóc, jednak strach jest silniejszy. Stoi więc przerażony i wsłuchuje się w przerażające wołania o pomoc. Jedno z nich jest silniejsze, to czarny mężczyzna wołający bezpośrednio do Eli'ego- Arnold. Tonie i krzyczy, żeby Eli mu pomógł, jednak ten nie może się ruszyć. Popatrzył tylko trochę na tonącego biedaka, po czym się odwrócił i odszedł w głąb plaży.
Arnold został jednak uratowany; w ostatniej chwili podpłynął do niego jakiś młody mężczyzna w zielonej bluzce i wyciągnął biedaka z wody. Nie miał poważniejszych obrażeń, nie umiał jednak pływać. Mężczyzna zostawił Arnolda na brzegu i pobiegł ratować inne osoby.
Większość robiła co mogła, żeby pomóc ranny ludziom w wodzie. Niestety, i tak większość zginęła, a z wody wyszło tylko 20 osób. Scenę zakończyło ujęcie "z lotu ptaka" obejmujące wszystkich rozbitków.
-"Pomocy! Potrzebuję pomoc!"- krzyczał jakiś mężczyzna, który wybiegł z dżungli-"Tam w dżungli ktoś jest! Żyje!". Jakaś kobieta pobiegła waz z nim. Daryl, starszy człowiek z krótką, siwą brodą słyszał wołanie mężczyzny, jednak niezbyt go to obchodziło. Siedział tylko roztrzęsiony przy ognisku, jego ręka niemiłosiernie drgała. próbował to powstrzymać zagryzając ją, jednak to nic nie dało. Nie trząsł się jednak z zimna, tylko ze strachu.
Noc. Czarnoskóry mężczyzna siedzi na uboczu i wpatruje się w ciemny ocean. Podchodzi do niego jakiś starszy mężczyzna.
-"Mogę?"-zapytali chcąc usiąść obok niego
-"Proszę"-mruknął murzyn i dalej wpatrywał się w ocean
-"Jestem Bernard"-staruszek przywitał się i podał rękę
-"Arnold"
Mężczyźni siedzieli chwilę i wpatrywali się w ocean, aż w końcu Bernard się odezwał:
-"Zaginęła moja żona"-mruknął przez łzy-"Nie mogę jej znaleźć. Może ty ją gdzieś widziałeś?"
-"Jak wyglądała?"-zapytał Arnold
-"Murzynka w wieku około 50 lat. Nie było jej wśród zmarłych- nie wiem, co mogło się stać"
-"Nie widziałem jej"-mruknął mężczyzna. Bernard popatrzył się załamany w ocean i tak zakończyła się scena.
Późna no, widać śpiącego smacznie mężczyznę po czterdziestce. Nagle jakaś silna ręka zatyka mu usta, mężczyzna gwałtownie się budzi. próbuje się szamotać, ale oberwał paralizatorem i nie mógł się ruszyć. Tajemniczy porywacz biegł z Hectorem (tak miał na imię ów mężczyzna) na plecach, obok niego biegło jeszcze dwóch porywaczy ze swoimi zdobyczami. Hector słyszał krzyki dochodzące z obozu. Nagle dwóch porywaczy biegnących obok... po prostu zniknęło w biegu. Nim rozbitek zdążył cokolwiek zrozumieć, sam zniknął i trafił do dziwnego, przerażającego miejsc pełnego zlewających się z otoczeniem postaci. Świata zmarłych. Po chwili znów był w dżungli, jednak nic dalej nie pamiętał, gdyż stracił przytomność...
Dzień 2:
Hector budzi się związany w jakimś pomieszczeniu. Siedział na krześle, otaczały go trzy surowe, betonowe ściany. Trzy- gdyż jedną z nich wypełniały grube, stalowe drzwi, w tej chwili otwarte. Całość przypominała wielki sejf. W drzwiach stał Inny znany nam pod imieniem Tom.
-"Dobry"-mruknął Tom z uśmiechem
-"Gdzie ja jestem? Kim wy jesteście?"-mruczał Hector jeszcze trochę ospały
-"Znajdujesz się pod naszą wioską, znajdującą się około dzień drogi od twojego dotychczasowego domu. Ja nazywam się Tom Patterson i jestem jednym z ludzi mieszkających na tej Wyspie."- mówił Tom, nie zdejmując ani na chwilę uśmiechu z twarzy.
-"Czego ode mnie chcecie?"- jęknął Hector
-"Chcemy..."-rozpoczął Tom i uśmiech zszedł mu z twarzy-"Chcemy, abyś został jednym z nas"
Scenę zakończyło zbliżenie na zdziwioną twarz rozbitka.
Plaża, noc. Eli siedzi cicho przy ognisku wraz z kilkoma innymi rozbitkami. Po chwili pyta się kompanów:
-"Jak myślicie? Tej nocy też przyjdą?"
-"Oby nie"-odparł jeden z rozbitków-"W każdym bądź razie ja tej nocy nie zasnę"
-"Faktycznie. Najlepiej jakbyśmy wystawiali warty przez najbliższe dni, nie możemy dać sobą tak pomiatać."-odparł Eli pełen gniewu
Dzień 4
Hector siedzi na podłodze w pomieszczeniu, w którym go przetrzymują. Denerwuje się przed czymś, cały jest spocony. Nagle drzwi się otwierają i do wnętrza wchodzi Tom.
-"Śniadanko"- rzekł i stojąc przy drzwiach popchnął tacę z zupą mleczną pod nogi rozbitka.
-"Gdzie inni porwani?"-zapytał Hector podnosząc głowę
-"Są przetrzymywani niedaleko Ciebie, w tym samym obozie. Anthon jest w świetlicy, a Jason w pomieszczeniu obok Ciebie."-odparł Tom
-"Nigdy do was nie dołączę, więc możesz mnie wypuścić. Twój głupi uśmieszek niczego nie zmieni."-mruknął Hector wstając
-"Dołączysz. A kiedy to się stanie dostaniesz własny dom, przywileje i będziesz żył tak jak my. Na pewno będzie ci lepiej niż w obozie pod gołym niebem."
-"Nigdy nie zostanę jednym z was!"-wrzasnął Hector, po czym rzucił się na Toma uderzając mocno w twarz. Uciekł z celi i chciał wypuścić Jasona, jednak trafił na niewłaściwe pomieszczenie- otworzył drzwi i w środku nie było nikogo. Nagle pojawił się za nim Tom, który silnym kopnięciem wepchnął Hectora do środka pustej celi. Uderzył go mocno w twarz, po czym potraktował paralizatorem i z powrotem wepchnął do jego celi.
-"Oko za oko"- mruknął, pokazując podrażnienie na twarzy wywołane ciosem Hectora-"Proszę cię, żebyś więcej tak nie robił. Za chwilę przyjdzie Danny i z powrotem cię zwiąże"
Tom zamknął za sobą drzwi.
Dzień 7
Ranek. Jim, młody mężczyzna, który podczas katastrofy uratował Arnolda otwiera oczy. Widzi siedzącego po turecku Daryla, który szepcze coś pod nosem. Jim zdziwiony zapytał:
-"Co robisz?"
Daryl jednak nie odpowiedział. Jim usiadł i rozejrzał się po plaży. Zauważył grupę rozbitków wyciągającyc z wody duże, drewnanie opakowanie. Ze wszystkich stron dobiegali inni rozitkowie zaciekawieni co znajduje się w środku. Jim też chciał podbieć, jednak w tej chwili odezwał się Daryl:
-"Modlę się. Modlę się, aby wszystko poszło po naszej myśli."
Dzień 12
Daryl śpi spokojnie przy ognisk, jest noc Nagle budzi go jakieś zamieszanie. Otwiera oczy i dostrzega, że... jego sąsiad ma założony worek na głowę i jest ciągnięty przez jakiegoś człowieka do dżungli. Daryl próbuje zaatakować porywacza, ale obrywa z nogi w twarz. Szybko wstaje i rusza w pogoń za nieznajomym, który biegnie z porwanym rozbitkiem na rękach. Nagle porywacz znika i Daryl zatrzymuje się zszokowany. Szybko dostrzega, że z obozu wybiega większa ilość porywaczy, jednak oni wszyscy znikają. Rozbitek próbując ratować kompanów biegł przeciąć drogę chociaż jednemu z Innych, który nie zdążył jeszcze zniknąć. Kiedy Daryl jest w połowie drogi, wpada na niego jeden z Innych i oboje przenoszą się do świata zmarłych, po czym lądują na środku Baraków.
-"Nadia! Zabili Nadię!"- krzyczał jeden z Innych, trzymając się za głowę. Część porywaczy łapała oddech po niebezpiecznej akcji, a dookoła leżeli nieprzytomni rozbitkowie, było ich sześciu. Kilku jeszcze próbowało uciekać, ale zaraz dostali paralizatorem od bardziej sprawnych Innych. W oddali dało się słyszeć jeszcze przeraźliwe krzyki "Pomocy!" Emmy i Zacka, które czym prędzej zabierał do jakiegoś domku jeden z Agresorów. W środku tego wszystkiego stał Daryl, nie rozumiejąc po co Inni dopuścili się czegoś takiego jak porwanie naraz dziewięciu osób. Sam chciał uciec do położonej niedaleko dżungli, jednak Inny, który go porwał zaskoczył Daryla i uderzył go z całej siły w twarz. Mężczyzna zobaczył ciemność przed oczami, padając bezwładnie na ziemię.
Dzień 16
Arnold siedzi w swojej celi w jednej z surowych piwnic Innych. W pewnym momencie drzwi otwiera Danny i mówi, że zabiera go na spacer. Arnold podnosi się obojętnie i wychodzi z piwnicy. Pickett prowadzi go na plac, gdzie czekają już wszyscy porwani rozbitkowie. Pilnowało ich tylko kilku Innych z nieodbezpieczoną bronią, żaden z rozbitków nie był też związany. Dzieci trzymane były za ramiona przez Juliet. Arnold siada na pieńku obok jednej z porwanych, murzynki- wtedy na środek wychodzi Ben.
-"Słuchajcie!"-krzyknął, rozpoczynając-"Zebrałem was tutaj, gdyż ktoś chce z wami porozmawiać! Musimy tylko na niego zaczekać, niedługo tu będzie! Wystarczy, że poczekacie cierpliwie, a nie pożałujecie."
Rozpoczęło się żmudne czekanie. Rozbitkowie byli coraz bardziej niecierpliwi, gdyż nikt się nie zjawiał. Minęło pół godziny, a Eli usłyszał taką oto rozmowę Bena i Toma, którzy stali niedaleko:
-"Gdzie On jest?"- denerwował się Ben-"Przecież oni są gotowi nas zabić"
-"Nie wiem."-odparł Tom-"Atmosfera robi się coraz bardziej nerwowa. Może powinniśmy wystawić więcej strażników?"
-"Nie, to niemożliwe. Po prostu zaczekajmy na Jego przyjście."
Nagle przybiegł Lincoln i szepnął coś do ucha Linusowi. Ben bardzo się przejął. Uspokoił się jednak, wytarł pot z czoła i wystąpił na środek, pomiędzy rozbitków.
-"Przepraszam was..."-zająknął się-"Przepraszam was, ale ta osoba nie przybędzie. Dlatego muszę zapytać się was wprost: Wstąpicie do naszej społeczności? Wstąpicie w nasze szeregi?!"
Wtedy z grupy wyszedł Hector i stanął naprzeciwko Bena. Nagle plunął mu w twarz, po czym niespodziewanie wyciągnął zza pleców mały nożyk i przystawił do gardła Linusa.
-"Naprawdę jesteście aż tak głupi?!"- krzyczał, patrząc na zaskoczone miny Innych-"Że głupimi uśmieszkami przekonacie nas do stania się takimi jak wy?! Popełniliście wielki błąd, dając nam swobodę i odpowiadając na wszystkie nasze pytania! Teraz opuszczamy to miejsce. Nie waszą wioskę, ale całą Wyspę! Idziemy do łodzi podwodnej i nic nas nie powstrzyma. Chyba, że chcecie, aby wasz przywódca skończył martwy!"
Inni odsunęli się na bok odsłaniając drogę do pomostu.
-"Anthon, Eli i Arnold niech wezmą całą broń obecnych tutaj Innych!"-krzyknął do grupy rozbitków-"Będziecie osłaniać tyły. Ja pójdę przodem. Nancy niech weźmie dzieci. Ruszamy!"
Eli, Anthon i Arnold wzięli broń, a Nancy wzięła dzieci. Grupa uformowała się w zwarty szyk i wszyscy ruszyli w stronę łodzi podwodnej. Nagle na plac wbiegł zaskoczony Richard.
-"Natychmiast odłóż broń!"-krzyknął Eli, zbliżając się do Richarda z wycelowanym pistoletem
-"Nie przyszedł..."-jęknął Richard patrząc na pojmanego Bena
-"Powiedziałem odłóż broń!"
Richard zwlekał z tą czynnością, więc Eli uderzył go pistoletem w twarz, tak, że Alpert się przewrócił. Rozbitek skopał biedaka, po czym zabrał jego paralizator i pistolet. Wszyscy ostatecznie ruszyli w stronę łodzi. Mijali Innych, jednak żaden nie chciał narażać życia swojego przywódcy- więc nic nie robili. w końcu rozbitkowie dotarli na pomost, jednak ktoś na nim stał. Był to Cristian Shephard.
-"Usuń się, inaczej zabiję twojego przywódcę!"-krzyknął Hector przyciskając nożyk do gardła Linusa
-"Możesz go zabić, to nie jest mój przywódca"-mruknął obojętnie Christian-"Nie obchodzi mnie on"
-"Tak?"- mruknął Eli wychylając się z tłumu z pistoletem wymierzonym w niego-"A to cię obchodzi?"-Eli podszedł do Christiana i przystawił mu pistolet do głowy-"Usuń się, albo zginiesz"
-"Nazywam się Christian Shephard i jestem pośrednikiem tego, który miał tu przybyć!"- krzyknął Christian do tłumu
-"Mam o gdzieś!"-krzyknął wściekły Eli-"Jak za pięć sekund się nie usuniesz, zabiję cię. Raz..."
-"Nie zabijesz mnie"-mruknął spokojnie Christian-"opuścisz broń i wrzucisz ją do jeziora"
Eli rzeczywiście opuścić broń, po czym wrzucił pistolet do wody. Arnold i Anthon krzyknęli: "Co ty robisz?!", po czym sami zaczęli celować do Sheparda.
-"Nazywam się Christian Shephard i jestem pośrednikiem tego, który miał tu przybyć!"
-kontynuował Christian-"Jacob. Tak się nazywa. Zaprzestali On jednak tego, gdyż miała zostać porwana jeszcze jedna osoba. Niestety, wasze zachowanie zmusiły Go do interwencji! Wysłał więc mnie i oto jestem. Teraz zostawcie Benjamina pójdźcie za mną."
Wszyscy rzucili swoją broń, zrobili przejście dla Cristiana, żeby ten wyszedł z pomostu, po czym skierowali swe kroki za nim. Christian poszedł na te sam plac z którego rozbitkowie rozpoczęli bunt i zaczął mówić:
-"od teraz jesteście częścią tej społeczności!"-krzyknął, pokazując na Innych patrzących z zaciekawieniem na wydarzenie-"Będziecie mieszkać tutaj, żyć i uważać to miejsce za swój dom i ojczyznę! Witam między nami i życzę wam przyjemnego życia."-ostatnie zdanie Shephard zakończył szerokim uśmiechem.
DZIEŃ 48
Jim mieszka w domku wraz z Hectorem. Dzisiaj ubierał się odświętnie, gdyż czekała wielka chwila- Cindy przybywała wieczorem do obozu. Jim i Hector ubrali się porządnie, po czym wyszli na plac. Już się ściemniało, więc niedługo powinna przybyć. Nagle z zaświatów wyłania się Will, ciągnący za sobą Cindy.
-"Co się stało?! Gdzie jestem?!"-krzyczała spanikowana stewardesa, kompletnie nie wiedząc co się z nią stało. Nagle zauważyła wszystkich porwanych rozbitków stojących przed nią i uśmiechających się.
-"To wy"-jęknęła przerażona-"Co się z wami stało? Gdzie byliście?"
-'Witaj, Cindy"-mruknął stojący na czele Arnold-"Witaj w naszych szeregach"
LOST
XIV
Główny bohater: Mathias
Tytuł odcinka: "Najemnik"
Główni bohaterowie występujący w odcinku:
Charles Widmore, Penelope Widmore
Sceny rzeczywiste:
Matias coraz częściej myśli o samobójstwie. Bycie z ukochaną kobietą to jedyny cel w jego życiu- nie mając go, nie ma po co żyć. Jest wrakiem człowieka, w ogóle o siebie nie dba. Jedyne, co może utrzymać go przy życiu to widok ukochanej kobiety. Stoi pod jej domem, jednak nie może jej dostrzec. Zastanawia się, co mogło się stać- zaczyna się wręcz martwić. Postanawia pójść do jej ojca, do biura i dowiedzieć się gdzie ona jest. Ledwo udaje mu się przemknąć obok strażników do jego gabinetu. Charles jest bardzo zaskoczony gościem, jednak odsyła zdenerwowanych strażników i mówi, że jego córka wyjechała. Nie jest pewne kiedy wróci,
Hol w budynku Widmore Corporations, tuż przed wyjściem. Mathias powoli wysiada z windy i tuła się do wyjścia. Nie jest pijany, ale na takiego wygląda. Wszyscy z zaskoczeniem i obrzydzeniem zerkają na Mathiasa, który jako jeden wśród ludzi tu obecnych nie miał garnituru. Tłuste, dawno nieobcinane włosy i brudny sweter to najważniejsze czynniki, które go odróżniały. Mężczyzna tułał się do wyjścia, jednak w połowie drogi zatrzymał się, odwrócił i popatrzył z żalem na windę, z której wyszedł. Nagle wyjął spod swetra... mały pistolet. Strzelił nim dwa razy w powietrze i wszyscy ludzie odbiegli od niego w dużej panice, niektórzy nawet z krzykiem.
-"Wszyscy! Nie ruszać się!"- wrzasnął z szaleństwem w oczach, krążąc dookoła własnej osi z bronią wymierzoną w ludzi-"Co wy sobie m-myślicie?! Że jesteście lepsi?! Nie, nie jesteście!"
Jeden z ochroniarzy próbował wezwać posiłki, ale wtedy Mathias strzelił tuż obok niego i krzyknął: "Nie waż się tego zrobić! Teraz ja tu rządzę!" Myślicie, że możecie mi zabrać moją ukochaną kobietę? Że możecie mi zabrać Penny?! Kochałem ją tak, jak jej żałosny mężulek nie zdołałby!".- mężczyzna zauważył, że wszyscy patrzą się na niego jak na wariata, więc postanowił zachowywać się naturalnie, przynajmniej jak sytuacja pozwala. Zawołał pewną kobietę stojącą najbliżej i kazał jej oddać torebkę. Petem wziął kolejną, kolejną i następną. Miał już cztery torebki. Nie wiedząc co dalej robić, przestał krzyczeć i zamyślił się na chwilę. Wtedy ruszył na niego jeden ze strażników, jednak Portugalczyk strzelił w jego stronę. Ochroniarz przewrócił się na ziemię, na podłogę trysnęła krew.. Mathiasa dosłownie zamurowało. Stał dokładnie w tej samej pozycji z której strzelił, miał łzy w oczach. W końcu uniósł pistolet w stronę swojej głowy i przystawił ją do skroni. Starał się nacisnąć za spust, ale wtedy kilku ochroniarzy podbiegło do niego, zabrało broń i usunęło z budynku. Strażnik na szczęście okazał się być żywy, Mathias tylko go postrzelił. Całe zdarzenie z ukrycia obserwował Charles Widmore i jego współpracownik, Noel Hanks.
Charles siedzi w swoim biurze. Przed chwilą jeden z jego ochroniarzy poinformował,
że Mathias będzie odpowiadał przed sądem i na pewno trafi do więzienia. Zaraz po wizycie ochroniarza do gabinetu Charlesa wszedł Noel.
-"Co zamierzasz z tym zrobić?"-wyrzucił Widmore'owi w drzwiach
-"Z czym?"-zapytał Charles lekko oburzony zachowaniem współpracownika
-"Z tym adoratorem twojej córki, który zrobił nam rozróbę budynku, rzecz jasna"
-"Stanie przed sądem i wyląduje w pierdlu"-mruknął obojętnie Charles zakładając małe okularki i przeglądając jakieś papiery
-"Myślisz, że to opłacalne?"
-"Co masz na myśli?"-Charles zdjął okularki i popatrzył się z ciekawością na Hanksa
-"Mam na myśli to..."-Noel wziął krzesło i usiadł naprzeciwko Widmore'a-"...że Mathias Menses zrobi wszystko dla Twojej córki, a na pewno już będzie chciał obronić ją przed złymi ludźmi."
-"Będzie bardzo zdeterminowany i nie cofnie się przed niczym..."-mruknął Charles z uśmiechem zaczynając rozumieć, o co chodzi jego partnerowi-"Jesteś geniuszem Noel! Jak ja bm sobie bez ciebie poradził? Chodź, napijemy się whisky!"
Widmore poklepał Hanksa po plecach, po czym wstał i skierował swe kroki ku barku pełnego alkoholu.
Mathias siedzi na ławce w celi, w areszcie. W tej samej celi przetrzymywanych jest jeszcze kilku mężczyzn. Patrzą na niego krzywym wzrokiem, Portugalczyk jest trochę speszony,szybko jednak przestaje o tym myśleć i patrzy się bezmyślnie w ścianę. W końcu drzwi otwiera strażnik, który mówi, że ktoś wpłacił za Mathiasa kaucję. Menses wyszedł z posterunku policji i zobaczył, że czeka na niego limuzyna z szoferem.
-"Pan Widmore czeka na pana w swoim gabinecie"-rzekł szofer i otworzył drzwi do tylnego siedzenia. Mathias wszedł bez słowa do środka.
Widmore stoi w swoim biurze przy oknie. Nagle do pomieszczenia wchodzi szofer, który podwiózł Mathiasa i mówi: "Mathias Menses już jest". Charles poprosił, żeby go wpuścić, po czym szybko usiadł przy biurku, założył okulary i wyciągnął z szafki jakąś teczkę. Po chwili do środka wszedł Mahias, rozglądając się po pokoju.
-"Witaj"-rzekł z uśmiechem Charles-"Proszę, siadaj"- Mathias wziął krzesło i usiadł naprzeciwko Widmore'a
-"Czego pan ode mnie chce?"-mruknął Mathias
-"Chodzi o moją córkę"-odparł Charles z udawanym smutkiem
-"Co z nią?"- zapytał Mathias nagle zaciekawiając się sprawą
-"Chodzi o to, że ona nie wyjechała. Ona się ukrywa'"
-"Przed kim?"
Wtedy Charles otworzył teczkę, gdzie znajdowały się informacje o Benjaminie Linusie. Na wierzchu widniało jego zdjęcie. Widmore odwrócił teczkę w stronę Mathiasa i wskazał na zdjęcie.
-"To Benjamin Linus"-poinformował-"Mój odwieczny wróg, który kiedyś ukradł mi bardzo cenną rzecz. Teraz próbuje zabić Penny. Musisz mi pomóc Mathias. Pomóc mi ją ochronić."
-"Ale dlaczego ja?"-zapytał Menses-"Penny ma przecież męża"
-"Desmond? Nie jestem za tym małżeństwem. On jest tchórzliwy i słaby. Ale ty, Mathias, na pewno pomożesz mojej córce jak możesz. Prawda?"
-"Tak, pomogę"-odparł Mathias patrząc na zdjęcie Bena-"Co mam robić?"
-"Przyprowadzisz Benjamina Linusa do mnie. A kiedy to zrobisz, Penny przestanie się ukrywać i będziesz mógł się z nią zobaczyć."
-"Nie chcę. Pragnę tylko jej bezpieczeństwa."
-"Dobrze. W takim razie ona nigdy się nie dowie, że to ty ją ocaliłeś. Pozostaniesz anonimowy. Teraz idź do mojej ochrony, dadzą ci broń."
Mathias chciał wyjść, ale wtedy Widmore zatrzymał go i powiedział: "Weź teczkę. Przyda ci się.". Porugalczyk złapał za akta i wyszedł pewnie z gabinetu.
Dom Mathiasa. Mężczyzna stoi przed lustrem i ubiera garnitur. Widać, że obciął włosy na krótko i ogolił się. Jego okulary są nowe i niepotłuczone. Mathias odchodzi od lustra, bierze ze stołu pistolet, przeładowuje go i chowa pod garnitur. Podnosi ze stołu również zdjęcie Bena Linusa i patrzy się na nie uważnie. W końcu chowa zdjęcie do kieszonki w marynarce i pewnym krokiem wychodzi z mieszkania.
LOST
Retrospekcje:
Mathias mieszka wraz ze swoim współlokatorem, Jorgem, w mieszkaniu w Lost Angeles. Oboje łapią się jakiś dorywczych zajęć, żeby tylko zarobić trochę pieniędzy. Nie mają stałej pracy, a mieszkanie wynajmują. Chcieliby żyć lepiej, ale okoliczności na to nie pozwalają.
Mathias i Jorge siedzą na starej, obdartej kanapie i piją piwo z puszki. W końcu Jorge odzywa się rozmarzony: (wypowiedzi w nawiasach kwadratowych są tłumaczone z portugalskiego)
-[”Byłeś kiedyś zakochany, Mat?”]
-[„A skąd takie pytanie?”]- zapytał Mathias zaskoczony pytaniem przyjaciela
-[„Nie wiem. Już cztery lata mieszkamy tutaj i ja nadal nie wiem czy ty masz dziewczynę. Nigdy nie chodzisz na dyskoteki, nie szukasz znajomości. Dlaczego?”]
-[„To było dawno temu. W czasach, kiedy dopiero co przybyłem do Stanów...”]
-[„Opowiadaj!”]-Jorge przekręcił się w stronę kolegi, słuchając z uwagą
-[„Chodziłem wtedy do publicznej szkoły średniej. Ona do prywatnej, gdyż była córką bogatego przedsiębiorcy... Nasze szkoły były blisko, więc widywałem ją codziennie. Nie od razu się zakochałem, dopiero jak piąty raz ją zobaczyłem. W końcu podszedłem, porozmawialiśmy, było całkiem miło. Niestety, niedługo musiałem się przeprowadzić i kontakt się urwał. Czuję jednak, że ona też coś do mnie czuła. Czuję to”]
-[„I co? Tylko z tego powodu nie zawierasz żadnych znajomości?”]
-[„Nie....”]- zaśmiał się Mathias i wypił łyk piwa-[„Po prostu nie mam ochoty. Ale coś w tym jest, cały czas żałuję, że nie wykorzystałem okazji.”]
-[„A jakbyś ją nagle spotkał? Nie wiem na ulicy, w sklepie?”]
-[„Mogę się założyć, że odwiedzamy zupełnie inne sklepy”]
-[„Ale gdybyś miał okazję znów ją spotkać, czy wykorzystałbyś ją?”]
-[„Pewnie tak..”]
-[„Masz mi to obiecać”]
-[„No dobra, obiecuję”]- mruknął Mathias od niechcenia i wziął do ręki poplamioną gazetę leżącą na podłodze. Przekręcił kilka kartek i nagle cały zamarł. Zdołał tylko wydusić: [„O mój Boże...”]
-["Co się stało?"]-zapytał Jorge obojętnie
Wtedy Mathas pokazał palcem na ogłoszenie w w gazecie: "Córka właściciela firmy Widmore Corporations, Penelope Widmore, poszukuje mężczyzn w wieku 20-40 lat, wytrzymałych i cierpliwych, mogących wytrzymać całe lata w odosobnieniu i ekstremalnych warunkach. Kandydaci muszą znać podstawy pracy z komputerem i nie chorować na choroby zakaźnie oraz wymagające opieki medycznej. Zakres obowiązków oraz wynagrodzenie zostaną uzgodnione podczas spotkania ze zleceniodawcą. Chętni proszeni są o zgłoszenie się do siedziby firmy Widmore Corporations, albo pod numer tel. 400-200-4815".
-["To Penny. To Penny Widmore była to dziewczyną, o której rozmawialiśmy!"]-wykrzyknął zaskoczony Mathias
-["To twoia szansa, przyjacielu."]-odparł z uśmiechem Jorge-["Musisz się zgłosić. Jeszcze dziś"]
-["Wiesz co, nie jestem pewien... Było tam coś o ekstremalnych warunkach i odosobnieniu..."]
-["Obiecałeś. Nie czekaj tylko zgłaszaj się']
-["No dobra. Pójdę tam."]-westchnął Mathias, po czym popatrzył się z powrotem na ogłoszenie w gazecie
Siedziba Widmore Corporation, Mathias wchodzi do środka w ładnym lecz tanim garniturze. Podchodzi w holu do ochroniarza, mówi, że jest z ogłoszenia i pyta gdzie znajduje się spotkanie. Ochroniarz mówi mu, że na parterze w sal nr 12. Mathias zadowolony poszedł na to miejsce, jednak sala była zamknięta. Usiadł więc na krześle obok, wytarł spocone ręce o spodnie i czekał. Po chwili na korytarzu zebrało się mnóstwo ludzi również oczekujących na spotkanie z pracodawcą. Chętni czekali około pół godziny, aż wreszcie drzwi z numerem 12 otworzyły się i stanął w ich jeden z ochroniarzy.
-"Można wchodzić"- mruknął, rozglądając się po podnieconych twarzach oczekujących
Wszyscy zaczęli zajmować swoje miejsca na sali. Całe pomieszczenie nie było duże, starczył jednak miejsca na trzydzieści plastikowych krzeseł ustawionych naprzeciwko małego podestu z mikrofonem. Mathias chciał usiąść w pierwszym rzędzie, jednak inni ludzie zajęli mu miejsce i musiał zadowolić się środkowym. Nagle przez drzwi weszła kobieta. Piękna blondynka w szarawym uniformie. Mathias od razu rozpoznał w niej dawną ukochaną- Penny. Długo patrzył się na dziewczynę, kiedy ta rozmawiała ze strażnikiem stojącym przy drzwiach. Stara miłość odżyła na nowo.
Mathias z uwagą słuchał całego przemówienia Penelope. Okazało się, że najpierw wszyscy muszą przejść serie badań i ćwiczeń, po których zostanie wyłoniona czwórka osób, które przebywać będą w stacji polarnej na biegunie południowym. Nie razem, lecz w parach, które wymieniać się będą co pół roku. Okazało się również, że duża widza w dziedzinie informatyki nie jest potrzeba, jednakże ludzie posiadający takową umiejętności mają większe szanse zatrudnienia. Mathias koniecznie chciał należeć do tej czwórki. Przez trzy miesiące ćwiczeń i testów uczył się na własną rękę pracy z komputerem, jednak tylko w teorii, gdyż nie miał własnego komputera. To jednak wystarczyło i Mathias znalazł się w czwórce najlepszych. Miesiąc przed wyjazdem cała czwórka spotkała się z Penelope Widmore. W trakcie rozmowy Mathias nie dał po sobie poznać, że jest zakochany w swojej szefowej. Penny podała wysokość pensji i podzieliła pracowników na dwójki. Szczęśliwie okazało się, że oprócz Mathiasa w czwórce jest jeszcze jeden Portugalczyk, Henrik i to właśnie z nim Menses miał być w parze.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Amos81 dnia Nie 21:34, 01 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Amos81
Inny
Dołączył: 13 Gru 2007
Posty: 2359
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 107 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: W-wa Płeć: Zagubiony
|
Wysłany: Nie 21:24, 01 Mar 2009 Temat postu: |
|
|
XV
Główny bohater: Keamy
Tytuł odcinka: "Trzy światy, cz. 1"
Sceny rzeczywiste:
Wiosło. Widzimy wiosło zanurzające się rytmicznie w wodzie i wynurzające się z niej. Po chwili widać rękę kierującą tym wiosłem, oraz ponton na którym siedzi jakaś osoba. Widzimy jego twarz- to Martin Keamy. Ma podarte ubranie, jest spocony, po uzbrojeniu i kamuflażu nie ma ani śladu. Wraz nim w pontonie płynie cała jego grupa, oraz Frank Lapidus. Płyną w stronę plaży, to już szósty świat, który odwiedzają. Paliwo w helikopterze dawno sie skończyło, więc poruszają się pontonem. Całe uzbrojenie stracili w świecie czwartym podczas ataku Dharmy na rdzennych mieszkańców- w tamtej rzeczywistości to Dharma wygrała wojnę. Martin i jego drużyna mają już dokładnie wyznaczony plan- idą na miejsce, gdzie powinien znajdować się obóz rozbitków. Jeżeli znajdą tam Faradaya, Charlotte i Milesa, wypytają się o datę i wszystkie szczegóły dotyczące frachtowca. Jeżeli szczęśliwie wszystko będzie się zgadzało, to znaczy, że trafili na właściwy świat. Podróżnicy dotarli do brzegu i wciągnęli ponton na brzeg. Martin rozejrzał się nerwowo po plaży, szukając czegoś niezwykłego. Popatrzył się w stronę dżungli, po czym mruknął: „Pół godzinna przerwa, po czym ruszamy do rozbitków”. Martin podszedł do swojej grupy siadającej już na plaży, po czym sam usiadł i zamyślił się.
Martin wraz z grupą był w połowie drogi do obozu, kiedy dopadli ich Inni. Otoczyli żołnierzy, było ich chyba z dwunastu. Zabrali żołnierzy do swojego obozu, żeby uwięzić w jednym z domów. McCord przez całą drogę dopytywał się o datę, jednak każdy z porywaczy milczał. Po przybyciu do Baraków w domku został osadzony tylko Martin, reszta została rozdzielona na piwnice i komórki.
Martin czeka nerwowo w jednym z domków, musi bowiem poznać datę zanim zacznie cokolwiek robić. Chodzi właśnie w kółko w salonie, kiedy do środka weszła Juliet z obiadem.
-”Dzień dobry. Mam nadzieję, że porywacze nie skrzywdzili cię za bardzo.”-powiedziała grzecznie, jednak z nutką ironii
-”Jaką mamy datę?!”-krzyknął nie zwracając nawet uwagi na to, kto wszedł do pomieszczenia
-”31 października”-mruknęła grzecznie Juliet
-”A rok?”-zapytał Keamy, trochę uspokojony zachowaniem Juliet
-”2006”
Keamy, nie wiedzieć czemu odetchnął z ulgą- nie był we własnym świecie, jednak myśl, że nie schwytali go Inni z jego rzeczywistości, napełniała go jakim dziwnym spokojem.
-”Dlaczego daliście mi cały dom?”-zapytał Martin, kiedy Juliet miała już wyjść
-”Chcemy cię do czegoś przekonać”-odparła-”Porozmawiasz z Benem, który przyjdzie do Ciebie pod wieczór”
Nadchodził wieczór, a Keamy zdenerwowany czekał przy oknie, wyglądając Linusa. Nie wiedział czego może od niego chcieć taka osoba jak Benjamin oprócz zgładzenia go z powierzchni ziemi. Co prawda nie był we własnym świecie, jednak jego alternatywna osobowość mogła już teraz sporo namieszać w życiu przywódcy Innych. „A może Ben chce, żeby te ostatnie chwile mojego życia były dosyć przyjemne...”-zastanawiał się Martin. Nagle jego rozmyślanie zostało przerwane przez osobę wchodzącą do domu. W drzwich pojawił się Ben, a Martin w ogóle nie zauważył, kiedy podszedł do domu.
-”Witaj, Martin”-rozpoczął Ben-”Jak widzisz nie traktujemy cię tutaj źle”
-”No właśnie widzę...”-mruknął Keamy ze gniewem na ustach, zmieszanym z lekkim niezrozumieniem-”Mógłbyś mi tu i teraz wyjaśnić, czego ode mnie chcesz? Jeżeli pragniesz mi zabić, powiedz mi to prosto w twarz.”
-”Ja? Zabić cię?”-zaśmiał się Ben-”Dobrze wiesz, że nie mogę. A jeżeli chcesz konkretnych odpowiedzi, dostaniesz je. Oto stoję tu przed tobą i mówię ci: Zostań jednym z nas.”
-”Słucham? Ja...”-zająknął się Keamy, nie wiedząc co o tym myśleć-”A mój szef, moje zadanie?...”
-”Daj spokój Martin. Dobrze wiem, że nikogo nad tobą nie ma. Mówię ci: Zostaw Keamy Corporations i żyj na Wyspie. Tak będzie najlepiej dla wszystkich.”
-”Keamy Corporations?....”-zapytał Martinz wielkim niedowierzaniem na ustach. W końcu jednak zrozumiał i zaśmiał się głośno-”Jestem swoim własnym szefem...”-mruknął tak cicho, że Ben ledwo usłyszał-”Dobrze, zostanę jednym z was, ale pod jednym warunkiem- cała moja grupa również zostanie wypuszczona i dostanie takie same prawa jak ja.”
-”Zgoda”-rzekł Ben, po czym podał rękę Martinowi
Baraki. Cała piątka najemników oraz Frank stoi na placu i czekają na Keamy'ego. Wszyscy Inni przechodząc oglądają się za nimi, tak jakby byli niechcianymi gośćmi. Po chwili do żołnierzy podbiega Martin.
-”Wybaczcie, że musieliście czekać...”-powiedział zanim jeszcze zdążył się zatrzymać-”...ale miałem parę spraw do omówienia”
-”Z Innymi?”-mruknął Frank patrząc się nieprzyjaźnie na Martina-”Ciekawe co musiałeś zrobić, żeby nas uwolnili...”
-”Pamiętacie jeszcze Charlesa Widmore'a? Otóż..”-w tym miejscu Keamy cały wypełnił się pychą, podniósł do góry głowę wypiął pierś do przodu-”W tym świecie mój sobowtór stoi na jego miejscu”
-”Żartujesz?”-zapytał Frank pełen podziwu, a Martin tylko się uśmiechnął-”I co? Chyba nie zamierzasz tu zostać?”
-”Nie. Słuchajcie- jeszcze tej nocy wyrwiemy się stąd i uciekniemy na ponton. Powiedziałem, że jestem Martinem z tego świata tylko dlatego, żeby mieć trochę wolności.”
Martin uśmiechnął się złowieszczo, po czym nastąpiło natychmiastowe przejście do następnej sceny.
Noc. Martin Keamy i cała jego drużyna biegnie najszybciej jak może. Keamy biegnie na czele, jednak powoli zaczyna go wyprzedzać McCord. Nagle do ich uszu doszło straszliwe buczenie. Niebo zrobiło się jasne jak w dzień, całe sklepienie wypełniła fioletowa barwa. Wszyscy żołnierze nie ustawali jednak w biegu, zasłonili tylko uszy i dalej pędzili w stronę pontonu. McCord w pewnym momencie wykrzyknął z całej siły w stronę Keamy'ego: „Co to do cholery jest?!” Martin usłyszał go i odpowiedział, krzycząc ile sił: „Mam to gdzieś! Musimy w tej chwili się stąd wydostać!”. Nagle wszystko ucichło. Niebo przestało być fioletowe i wypełniły je czarne, gęste chmury-znów zrobiło się ciemno. Zrobiło się przerażająco cicho. Tak cicho, że najemnicy zatrzymali się i w bezruchu zaczęli wsłuchiwać się w nie wiadomo co. Powietrze zrobiło się straszliwie suche i gęste, tak dziwnej atmosfery nie czuł jeszcze żaden z żołnierzy. Z transu wybudził ich potężny grzmot. Rozpętała się największa burza, jaką kiedykolwiek widzieli najemnicy- burza bez wiatru i deszczu. Nagle kilka piorunów walnęło w jedno miejsce, znajdujące się po drugiej stronie Wyspy. Żołnierze przestali nasłuchiwać i znów ruszyli w stronę pontonu. Kiedy dobiegli na plażę, okazało się, że ich „ostatnia deska ratunku” nadal leży spokojnie na plaży. Najemnicy błyskawicznie pobiegli do pontonu i wciągnęli go do wody. Wskoczyli na ponton, po czym dwóch żołnierzy zaczęło w panice wiosłować, a robili to nadzwyczaj szybko i sprawnie. Widok był naprawdę niesamowity, ogromne jak nigdy dotąd pioruny waliły prawie bez przerwy, rozświetlając ciemne niebo prawie tak bardzo, jak to robi słońce w dzień. Suche powietrze oraz brak jakiegokolwiek wiatru dopełniały wszystkiego, napawając najemników ogromnym przestrachem. Wtem guzik na porwanej bluzce Martina odczepił się i poleciał w stronę brzegu, który był jeszcze niezbyt daleko od żołnierzy- tak jakby został przez coś przyciągnięty. Martin popatrzył się na towarzyszy zdziwiony, a wtedy wszystkie inne drobne, metalowe przedmioty, które żołnierze mieli przy sobie zaczęły lecieć w stronę Wyspy, wlatując ze świstem w głąb dżungli. „Zginiemy tu!..”-jęknął jeden z wiosłujących żołnierzy. Keamy krzyknął „Zamknij się!”, po czym wyrwał mu z rąk wiosło i sam zaczął wiosłować, żeby znaleźć się jak najdalej od Wyspy. Nagle obok nich przeleciał ze świstem jakiś metalowy przedmiot. Żołnierze popatrzyli się na siebie i nagle usłyszeli syk. Głośny, nieustający syk.
-”Cholera jasna!”-wrzasnął Keamy-”To coś przebiło ponton!”
Martin miał rację. Z boku pontonu prezentowała się wielka dziura, a z pontonu błyskawicznie uciekało powietrze. Nim żołnierze zdążyli zareagować, sflaczały ponton wypełnił się wodą i wszyscy znaleźli się w wodzie.
-”Trzymajcie się! Widzę łódź!”-krzyknął jeden z żołnierzy, kiedy Keamy zaczął już tracić przytomność. Byli zbyt daleko od Wyspy, żeby popłynąć, ale zbyt blisko, żeby się przenieść. Na szczęście ku ich oczom ukazała się łódź, która ku ich zdziwieniu... zbliżała się do Wyspy bokiem. Martin i reszta wspięli się na transport, był tam kilka osób, które pomogły im wejść na pokład. Musieli się śpieszyć, gdyż łódź była przez coś przyciągana w stronę wyspy i nic nie mogło jej zatrzymać. Nie wszystkim jednak udało się wejść. Jeden z żołnierzy znalazł się za łodzią. Nie miał siły by dopłynąć, znajdował się coraz dale i dalej.
-”Mayhew! Nie!!!”-krzyczał Keamy, który podczas podróżowania po świecie bardzo zżył się z towarzyszami. Jeden z żołnierzy chciał wskoczyć do wody, jednak Keamy go zatrzymał i powiedział, że jest już za późno. Wszyscy żołnierze z żalem patrzyli się na Mayhewa, który był już teraz malutką kropką daleko w głębi morza...
-”Może mi ktoś wyjaśnić co się tu dzieje?”-krzyknął zdenerwowany kapitan łodzi. Po chwili widzimy jego twarz- to Daniel Faraday
-”Jak to co?! Masz zawracać i ratować naszego towarzysza!”-krzyknął Keamy, będąc cały czas odwrócony do morza
-”Nie możemy! Wyobraź sobie, że nie kontrolujemy już łodzi. Jest przez coś przyciągana.”
Wtedy Martin odwrócił się i zobaczył twarz kapitana.
-”O... Daniel”-mruknął, nie będąc w ogóle zaskoczony jego obecnością
-”Skąd znasz moje imię?”-zapytał stanowczo Daniel, który w tym świecie był zupełnie inny. Silny, stanowczy, ponury. Nie było w nim żadnego nierozgarnięcia.
-”Nieważne”-mruknął Keamy-”Ty jesteś kapitanem tej łodzi, prawda? To wiedz, że my też nic nie wiemy o tym, co się tu dzieje. Nasz ponton przebił jakiś ostry, metalowy przedmiot i tak znaleźliśmy się tutaj. A w tej chwili zbliżamy się do Wyspy, z której wypłynęliśmy- z jakiegoś powodu przyciąga ona wszystkie metalowe przedmioty z okolicy.”
-”O...”-mruknął Daniel trochę zaskoczony-”Ten metalowy przedmiot, który w was uderzył chyba nawet był od nas.”
Po chwili na horyzoncie ukazała się wyspa. Po dotarciu na brzeg łódź zaczęła sunąć po plaży w stronę dżungli. Większość osób wyskoczyła z niej, oprócz jednego żołnierza- McCorda. Jego noga zaczepiła o coś i biedak nie mógł się uwolnić. Żaden z żołnierzy nie mógł dogonić łodzi która w ciągu pół godziny dotarła do miejsca, do którego przyciągane były wszystkie metalowe przedmioty- stacji Łabędź. Teraz zostały z niej tylko ruiny. McCord w ostatniej chwili uwolnił nogę i wypadł z łodzi, która poleciała w stronę góry mnóstwa metalowych przedmiotów, większych i mniejszych, które próbowały wcisnąć się przez właz do bunkra. Było ich tam tak wiele, że zmiażdżyły się do naprawdę małych rozmiarów i powoli kształtowały się w jednolitą, metalową górę. Łódź okazała się gwoździem do trumny. Wszystko wybuchło, zabierając McCorda z tego świata. Żołnierze i załoga łodzi, którzy biegli wzdłuż śladu, który pozostawiła łódź widzieli ogromną kule ognia, która rozświetliła się przed nimi. Keamy popatrzył się tylko załamanym wzrokiem wiedząc, że to zdarzenie pochłonęło kolejną ofiarę.
Martin i reszta skierowali swe kroki ku Barakom, gdzie przebywali Inni bez dachy nad głową- zdarzenie zniszczyło bowiem większość domków. Burza ustała, minęła noc i Keamy wreszcie dowiedział się, co się stało- ktoś nie wcisnął przycisku w Łabędziu, nie przekręcił nawet kluczyka. Pole elektromagnetyczne rozrosło się, a co się stało z nim później- tego nawet Inni nie wiedzieli. Taka tragedia doprowadzić mogła nawet do końca Świata. A jakie tragedie rzeczywiście wywołało- tego nikt na Wyspie nie wiedział. Martin postanowił osiąść przez jakiś czas w Barakach, aż nie wymyśli, co dalej robić.
Mijały dni i tygodnie. Przez ten czas na Wyspę spadł śnieg i wszystko było pokryte białym puchem. Ludzie zamarzali, gdyż było bardzo mało ciepłych ubrań. Nawet jeden z żołnierzy padł ofiarą mrozu. Ludzie zamienili się w zwierzęta, gdyż brakowało jedzenia i było mało kurtek. Ludzie zabijali się dla ciepłych ubrań, wśród rozbitków dochodziło nawet do przypadków kanibalizmu. Taką ofiarą padł Frank, kiedy poszedł z wizytą do ocalałych z lotu 815. Dla trzech ocalałych żołnierzy: Martina i dwóch innych wszystko było przesądzone, do czasu, kiedy... jeden z nich odkrył statek, który dryfował spokojnie w pobliżu Wyspy. Pobiegł z tym do drugiego żołnierza, gdyż Martina nie było akurat w Barakach.
Żołnierz stwierdził, żeby nie czekać na Keamy'ego i we dwójkę opuścić ten świat. Jak powiedzieli, tak zrobili- wkroczyli na statek, szczęśliwie okazało się, że wszystkie przyrządy działają. Ruszyli w stronę morza, jednak po jakimś czasie natrafili na wielką falę. Nie mając jak przed nią uciec padli jej ofiarą. Z najemników został już tylko kaemy osiadły na Wyspie, jednak fala cały czas szła do przodu...
Martin dawno wrócił do Baraków, kiedy jeszcze dwójka zdrajców nie wypłynęła z Wyspy. Wraz z jednym z Innych ciągnął za sobą zamarzniętego niedźwiedzia polarnego, który nie przystosowany do zimnego klimatu zmarł. Kaemy, jako jeden z najsilniejszych na Wyspie, zdobył zimową kurtkę i jakoś przeżył te tygodnie. Nieraz musiał zabić jakąś osobę, żeby zdobyć ciepłe ubranie, ale dla niego to jest nic. Tymczasem żołnierze nie wracali i kaemy zaczął się martwić. Chciał już pójść ich szukać, ale w tym momencie do Baraków wpadło kilkoro rozbitków krzyczących: „Fala! Fala zalewa Wyspę!”. Nikt nie miał jak uciec. Woda szybko dostała się do Baraków, a Kaemy stał spokojnie czekając na nią. Reszta osób już dawno gdzieś pouciekała, został tylko Martin. Woda uderzyła na niego z całą siłą i tak skończył ostatni z żołnierzy.
LOST
Ten odcinek wyjątkowo nie zawiera żadnych retrospekcji, ani futurospekcji.
XVI
Główny bohater: Ben
Tytuł odcinka: "Trzy światy, cz. 2"
Główni bohaterowie występujący w odcinku:
Benjamin Linus, Charles Widmore, Daniel Faraday, John Locke, Rose Nadler, Bernard Nadler, James Ford, Claire Littleton, Miles Straume, Charlotte Lewis, Juliet Burke, Lincoln Tyler, Arnold Kirchoff, Eli Bohr
Sceny rzeczywiste:
Jeden dzień po wydarzeniach z odcinka dwunastego.
John Locke siedzi na fotelu w swoim domu i czeka na kogoś. Obok niego siedzi Richard, nie mniej zniecierpliwiony od Johna. Po chwili po pomieszczeniu rozchodzi się dźwięk dzwonka. John podrywa się z miejsca i biegnie do drzwi. Otwiera je i widzi Lincolna, za którym stał Daniel Faraday.
-"Przyprowadziłem go"-mruknął Lincoln spoglądając na Daniela
-"I jak? Podjąłeś decyzję?"-zapytał Faraday
-"Tak"-mruknął zamyślony John-"Przeniesiemy Wyspę"
-"Musimy tylko omówić pewne sprawy"-rzekł Locke na początku następnej sceny, siedząc w salonie naprzeciwko Faradaya. Richard siedział obok trzymając w ręku swoją laskę, a nad fotelem Daniela stał Lincoln z rękami w kieszeni i przysłuchiwał się rozmowie-"Po pierwsze, tlen. Jak zamierzasz zdobyć tyle tlenu dla wszystkich mieszkańców Wyspy?"
-"Myślę, że mnogość roślin na Wyspie załatwi sprawę"-mruknął Daniel skubiąc swoją brodę
-"Dobrze. A promieniowanie?"
-"Tutaj wykorzystałbym stacje Dharma, które są dosyć szczelne. W końcu zostały zbudowane tak, żeby wywołać złudzenie kwarantanny."-ostatnie zdanie fizyk powiedział z lekkim uśmiechem na twarzy-"Umieścimy tam wszystkich mieszkańców Wyspy i powinno się udać"
-"Dobrze, a zimno?"
-"Tu miałem drobny problem, ponieważ do przetrwania takiego zimna potrzebne są tylko i wyłącznie specjalistyczne skafandry. Nie mamy na Wyspie ani jednego, więc trzeba będzie przenieść Wyspę na Ziemię jak najszybciej. Stacje Dharma powinny zatrzymać ciepło przez krótki okres czasu."
Locke odetchnął ciężko wiedząc, że będzie to trudna misja.
-"A co ze zwierzętami? Jak je ochronimy?"-zapytał Richard
-"O tym myślałem najmniej, gdyż ludzie są najważniejsi"-odparł Dan-"Nie możemy jednak zaburzać ekosystemu... Myślałem, żeby przenieść najważniejsze gatunki po jednej parze do Hydry żeby..."-mówił niepewnie Faraday, drapiąc się w głowę i patrząc się żałosnym wzrokiem na Locke'a, tak jakby szukał jego oburzenia i zdziwienia na twarzy. John siedział jednak nieruchomo z poważną miną.
-"Zgoda"-mruknął po chwili Człowiek Wiary-"Zrobimy to. Ale 14 listopada, za dziesięć dni. Musimy przecież przenieść te najważniejsze gatunki zwierząt..."- po ostatnim zdaniu Locke zasmucił się i spuścił głowę. Po chwili powiedział: "Ja to zrobię"
-"Słucham?"-zapytał Daniel"-" Sam przeniesiesz te zwierzęta?"
-"Nie, nie... Do przeniesienia Wyspy potrzebne są dwie osoby- w Kosmos i z powrotem. Ja będę jedną z nich."
W tym momencie Richard wyprostował się i z zaskoczoną miną wyrzucił z siebie: "Słucham?!" Lincoln również popatrzył się z zaskoczeniem na Johna i dodał: "A niby z jakiej racji to masz być akurat ty?"
-"Jeżeli trzeba coś zrobić dla ochrony Wyspy i ludzi na niej..."-tłumaczył Locke-"...to JA to zrobię. Nie będę nikogo obarczał swoim przeznaczeniem."
-"Nie możesz tego zrobić"-powiedział stanowczo Richard
-"Nie mów mi czego nie mogę robić!"-krzyknął Locke gwałtownie wstając z fotela
-"To nie jest twoje przeznaczenie!"-krzyknął Richard również wstając
-"Zrobię to! To już postanowione. Nie zmuszaj mnie, abym stał się twoim nieprzyjacielem."
-"Nie pozwolę ci tego zrobić"
-"Postanowione"-powiedział stanowczo John, po czym zwrócił się do Lincolna i Faradaya-"Wyjdźcie i zabierzcie ze sobą Richarda
Lincoln wziął Richarda pod rękę, a ten sunąc po podłodze powoli zbliżał się do wyjścia. Faraday otworzył drzwi i Richard już miał wyjść, ale odwrócił się do Johna i ze łzami w oczach powiedział: -"Szukałem cię tyle lat..."
-"Co?"-zapytał zaskoczony Locke
-"Pamiętasz jak miałeś pięć lat? Odwiedził cię wtedy pewien mężczyzna i kazał wybrać pięć przedmiotów.... Pamiętasz to?"
-"To był ktoś z was, prawda?"
-"To byłem ja, John"-Locke spojrzał się z bladą miną na Richarda, dalszych jego słów słuchał ze łzami w oczach-"Byłem wtedy młody ciałem i duchem... Żyłem jeszcze przez tyle lat ciesząc się pełnym zdrowiem, ale nie byłem szczęśliwy. Nie mogłem bowiem sprawić, żebyś stał się jednym z nas, czego pragnęliśmy od momentu twoich narodzin. Teraz to wreszcie się udało, nie niszcz tego! Apeluję do ciebie, zostań na Wyspie, ktoś inny ją przeniesie! Proszę cię, John... Błagam cię."
-"Przykro mi, ale... Nie mogę"-Locke wytarł załzawione oczy-"Już postanowiłem. Lincoln, Daniel. Zaprowadźcie Richarda do jego domu."
Goście wyszli, a John usiadł załamany na fotelu.
Kilka godzin później. Locke wyszedł gwałtownie z domu, podszedł do jednego z Innych i powiedział rozkazującym tonem: "Mamy zebranie na placu o piętnastej. Zbierz wszystkich do tego czasu."-Inny przytaknął, po czym pobiegł w głąb Braków, mówiąc do każdej spotkanej osoby "Spotkanie na placu o piętnastej!". Po jakimś czasie zebrał jeszcze trzy osoby (wśród nich był Daniel Faraday), które chodzili po Barakach i informowały mieszkańców o spotkaniu. O piętnastej wszyscy stawili się na miejscu- wszyscy, oprócz Richarda, który z nieznanych powodów został w domu (Inni przypuszczali, że być może z powodu złego stanu zdrowia. John nie chciał wypowiedzieć się na ten temat.)
-"Wczoraj Daniel Faraday dokonał zaskakującego odkrycia!"-krzyczał Locke do wszystkich zgromadzonych podczas trwania zebrania-'Odkrył, jak można uratować nas przed niepokojącymi zaburzeniami czasoprzestrzennymi. Do tego potrzeba jednak bardzo dużej mocy, której tylko przeniesienie Wyspy może dać. Przeniesiemy ją w Kosmos, prawdopodobnie na Plutona. Nastąpi to dokładnie za dziesięć dni, po tym czasie wszyscy mieszkańcy Wyspy zostaną umieszczeni w stacjach Dharmy. Jutro zostanie uformowana grupa, która poinformuje o tym innych mieszkańców Wyspy. Dziękuję."
Locke odszedł od grupy i skierował swe kroki ku domowi. Wśród Innych rozległa się wrzawa, każdy chciał dowiedzieć sę czegoś na temat tego, co John zamierza uczynić. Nie mając jednak przy sobie Locke'a, zarzucili pytaniami Faradaya, który nie mógł odpowiedzieć dwudziestu osobom naraz. Przecisnął sie więc poz tłum ludzi i czym prędzej wyszedł z placu. Minęła chwila wzburzenia i wszyscy Inni zaczęli powoli wracać do swoich obowiązków...
Domek Charlotte i Lincolna. Po wykonaniu zadania Faraday przeniósł się z Orchidei i zamieszkał z dziewczyną. Lincolna nie było w domu, kiedy para przebywała w kuchni i jadła kolację. Daniel wyjmował właśnie z lodówki mrożoną herbatę. Postawił ją na stole, wyjął z szafki dwie wysokie szklanki i napełnił je herbatą. Dziewczyna siedziała przy tym stole, mając na talerzu przepyszne Ragoût z sałatą. Właśnie mieli zasiąść do wieczerzy, kiedy Daniel podczas chowania herbaty do lodówki zatrzymał się na chwilę i zamyślił. Po chwili mruknął cicho: "Przenoszę Wyspę". Charlotte jednak usłyszała. Zakryła twarz rękoma i zaczęła płakać. Daniel myślał, że się wścieknie, więc zaczął się tłumaczyć.
-"Słuchaj, muszę to zrobić. Jak..."
-"Nic nie mów"-przerwała mu Charlotte, płacząc przez cały czas
Daniel usiadł na stole naprzeciwko niej i wtedy dziewczyna zaczęła mówić:
-"Wiedziałam, że tak się stanie. Nie możesz nikogo obarczać swoją misją. Miałeś pomóc w zniszczeniu zawirowań i pomożesz."-Daniel odetchnął z ulgą, a wtedy Charlotte mówiła dalej-"Tylko nie rozumiem jednego. Dlaczego do jasnej cholery poprosiłeś mnie o rękę?!"
Dziewczyna walnęła w stół, a wtedy Faraday znów zaczął się tłumaczyć:
-"Nie wiedziałem, przysięgam nie wiedziałem, że tak będzie. Nie wiedziałem, że będę musiał opuszczać Wyspę. Wybacz mi, jeżeli tylko będzie możliwość powrotu to ja wrócę!"
Ale było już za późno. Narzeczona już wyrzucała jego rzeczy z domu. Daniel przerażony zaczął krzyczeć: "Charlotte, błagam, musisz mnie zrozumieć! Kocham cię, chcę się z tobą ożenić, ale nie mogę posłać kogoś na śmierć, jeżeli ja mógłbym zająć jego mie-miejsce! Z chęcią zastąpiłbym również Johna, gdybym mógł!". To jednak nic nie dawało. Dziewczyna bez słowa opróżniła dom z rzeczy Faradaya, po czym jego samego wyrzuciła z domu. Dan uciekł speszony spod drzwi, gdyż właśnie przybył Lincoln. Potencjalny teść odwrócił się tylko i zdziwiony patrzył na odchodzącego Faradaya, nie wiedząc wcale o co chodzi.
Poranek dnia następnego. John Locke wysłał dwóch Inych do obozu rozbitków, aby poinformowali o przeniesieniu Wyspy. Mieli podpłynąć do nich łodzią Elizabeth, jednak okazało się, że ma drobne uszkodzenia i trzeba ją było wyciągnąć z wody, aby została poddana naprawie. Locke zadecydował jednak, ze na razie zostawią ją w spokoju i zajmą się ważniejszymi sprawami. Dwójka pośredników poszła do obozu rozbitków na piechotę, a sam John postanowił odwiedzić Jacoba, żeby zdać relację ze swoich poczynań. Chciał poprosić też o wypuszczenie za dziesięć dni Claire i Christiana, aby ci mogli schronić się w bunkrze.
Południe, John już zmierzał do Chatki Jacoba pewien, że ją odnajdzie. Doszedł na miejsce, przeszedł przez popielny krąg (swoją drogą nadal nie wiedział, do czego on służy), a Chatka stała na miejscu. Wszedł do środka. Drzwi skrzypiały przeraźliwie; mimo, iż na dworze było jasno John musiał zapalić lampę naftową- w Chatce było bowiem ciemno prawie tak, jak w nocy. Na krześle naprzeciwko drzwi siedział Christian; John był nastawiony pozytywnie do tej rozmowy, jednak to miejsce przyprawiało każdego o dreszcze.
-"Witaj"-mruknął Locke, stawiając lampę na stole-"Mógłbym porozmawiać osobiście z Jacobem?"
-"Nie"-odrzekł stanowczo Christian-"Po co tu przybyłeś?"
-"Chciałem poinformować Jacoba o naszej decyzji w sprawie zniszczenia zawirowań czasoprzestrzennych"
-"Nie trudź się, On już to wszystko wie. Kazał ci coś przekazać."
-"Słucham"
-"Nie przenoście zwierząt do Hydry, to nic nie da. Zaburzylibyście cały ekosystem Wyspy i ta zaczęłaby obumierać. Jacob wszystkim się zajmie- kiedy Wyspa wróci na miejsce, wszystko będzie jak dawniej."
-"Dziękuję"-odrzekł John-"Chciałem też zaprosić ciebie i Claire do stacji Dharma, żebyście tam spokojnie przetrwali przeniesienie."
-"Nie ma mowy, nie opuścimy Chatki"-rzekł Christian, lekko zirytowany-"Jacob ochroni nas i ta Chatka stanie się szczelniejsza od wszystkich stacji na tej Wyspie. Nie musisz się po nas fatygować."
-"Dobrze, tyle chciałem usłyszeć"-Locke skierował swe kroki do wyjścia, lecz zanim opuścił Chatkę, zapytał-"Kiedy będę gotowy, aby osobiście porozmawiać z Jacobem?"
-"To już zależy tylko od Niego"-powiedział Christian, a John wyszedł. Wtedy z mroku wyłoniła się Claire, która cały czas przysłuchiwała się rozmowie.
-"Nie, nie przeniesiemy Wyspy teraz!"-krzyknął Locke na początku następnej sceny, rozmawiając z Faradayem w dżungli-"Co z tego, że nie zajmujemy się już zwierzętami? Musimy trzymać się planu, a według niego zostało nam jeszcze dziewięć dni."
-"Ale ja chciałbym to już mieć za sobą..."-mruknął Daniel ze smutną twarzą-"Bo ja się waham..."
-"Daniel, jeżeli się wahasz, ktoś inny za ciebie pójdzie. Nie ma problemu. I tak zrobiłeś dla nas bardzo dużo"-powiedział Locke, klepiąc fizyka po ramieniu
-"Nie, nie, ja nie mogę. To jest moja misja. Przez to jestem na Wyspie i wykonam zadanie do końca. Chodzi tylko o to, że... Charlotte wyrzuciła mnie z domu."
-"Jeżeli chcesz przenieść Wyspę, musisz wiedzieć, że nigdy już na nią nie wrócisz. Tak jest ustalone. Nigdy już nie zobaczysz swojej ukochane i mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę."
-"Tak... Tylko najgorsze jest to, że się z nią nie pożegnam. Ale nic, takie moje przeznaczenie."-powiedział na koniec dodając sobie otuchy, a Locke spojrzał się na niego dziwnie. On, człowiek nauki, mówi o przeznaczeniu? John nie zapytał jednak co miało oznaczać owe wyznanie, wrócili tylko do Baraków obaj czekając na swoje przeznaczenie...
Minęło dziewięć dni... Dla Faradaya był to najgorszy okres w jego życiu. Nie wiedział co go czeka, żył z dnia na dzień patrząc tylko z daleka na swoją ukochaną... Tymczasem ludzie powoli schodzili się do stacji Dharmy. W każdej było ok. 12 osób, wśród wszystkich sześciu dostępnych stacji (Strzała, Perła, Laska, Hydra, Zwierciadło i Burza). Orchidea została pusta, aby Locke i daniel podczas przenoszenia Wyspy mieli spokój. "Plażowiczom" przypadło schronienie sie w Strzale; było ich jednak szesnastu więc część osób (w tym Rose, Juliet i Miles) zostali rozłożeni po innych stacjach. W końcu nadszedł ten moment. Daniel i Locke w milczeniu zjechali do wnętrza Orchidei, w celu przeniesienia Wyspy.
Na miejscu było bardzo cicho i ponuro. Obydwojga przenoszących nagle dopadły nieokreślone wątpliwości. Nikt z nich nie wiedział, gdzie wylądują i co się stanie potem. Przed wejściem do Orchidei mężczyźni zdecydowali, że najpierw zrobi to John – Daniel będzie drugi. Łysy mężczyzna podszedł do zepsutego teleportera z wielką dziurą z boku, popatrzył się na niego, po czym odwrócił się do Faradaya i mruknął z uśmiechem: "No dobra. Zaczynamy!". Schylił się aby wejść do środka, jednak w tej chwili usłyszał szepty. Zatrzymał się i podbiegł do Daniela wskazując na niego palcem.
-"To Ty?"-mówił zdenerwowany-"Ty otworzyłeś przejście?"
Daniel był zdezorientowany. Słyszał szepty, jednak to nie on otworzył drogę do zaświatów. Pokiwał tylko głową na nie, a Locke opuścił palec i popatrzył się na zszokowanego fizyka. Wtedy ktoś uderzył Johna w głowę, a ten padł nieprzytomny. Faraday przyglądał się całej sytuacji, nie robiąc absolutnie nic w obronie swego przywódcy. Nad nieprzytomnym mężczyzną stał Richard; trzymając swoją laskę w geście przemocy. To on ogłuszył Locke'a. Popatrzył się na Faradaya, po czym mruknął: "Połóż go pod ścianą". Fizyk posłusznie złapał Locke'a za ramiona i zaczął ciągnąć go pod ścianę. Kiedy John leżał już spokojnie z opartą głową, Richard powiedział: 'Przykro mi, John, ale ty jako ostatni z nas opuścisz tę Wyspę". Staruszek Alpert pożegnał się z Danielem, po czym sam zszedł do ciemnej, lodowej jaskini. Zapalił zamrożoną lampę naftową i przypatrzył się zamrożonemu, masywnemu kołu. Miał już swoje lata, a koło było takie wielkie...Po chwili odetchnął głęboko i zaczął przekręcać tą starożytną machinę. Próbował różnych pozycji, jednak koło nie poruszyło się nawet o milimetr. W końcu Richard zawziął się w sobie i wykorzystując całą swoją siłę, zaczął pchać nienaruszalne wcześniej koło. Nagle jednak zaczęło się ruszać; Richard nie zdążył dużo przekręcić, a z jego środka zaczęło wydobywać się białe światło. Wypełniło całe wnętrze urządzenia, po chwili całe pomieszczenie...
Nagle Alpert znalazł się gdzieś indziej. Leżał w samym środku pustyni Sahara, z otwartymi szeroko oczami. Cały się trząsł, po chwili jednak usiadł i zaczął szukać swojej laski. Okazało się jednak, że nie przeniosła się razem z nim. Richard wstał i powolnym krokiem odszedł od miejsca, w którym leżał, rozglądając się przeraźliwie. Nagle złapał się za serce i jego oddech zamarł. Richard zrobił się strasznie blady, po czym przewrócił się na piasek. Jego dłoń na piersi zwolniła uścisk, a Richard szybko przestał oddychać...
Pierwsze przeniesienie Wyspy przeszło zgodnie z planem. Wszyscy leżeli nieprzytomni około pięć minut, po czym powoli odzyskiwali przytomność. Faraday odzyskał przytomność po sześciu minutach, Locke jednak cały czas leżał bezwładnie na podłodze. Mruczał tylko przez sen: "Muszę przenieść Wyspę... Muszę przenieść Wyspę...". Daniel popatrzył się na niego z żalem, po czym podbiegł do teleportera i najszybciej jak mógł znalazł się w jaskini. Lampa nadal się paliła, a koło jeszcze nie zdążyło zamarznąć. Daniel bez problemu przeniósł Wyspę, trafiając tym samym na Saharę. Po wylądowaniu na pustyni prawie natychmiast dopadły go mdłości i Faraday zwrócił swoje śniadanie. Po martwym Richardzie nie było ani śladu. Daniel wstał i rozejrzał się. Tymczasem na Wyspie wszystko wróciło do normy. Ludzie powoli zaczęli opuszczać stacje, patrząc jednocześnie na świecące jasno Słońce. Z liści spadały cicho duże krople wody, dając znać, że wszystkie rośliny zdejmują z siebie pokrywę lodu, który okrył je w pewnym dalekim miejscu. John również wyszedł z Orchidei trzymając się za głowę i nie wiedząc za bardzo, co się stało. Ostatnia scena przedstawiała Daniela Faradaya idącego samotnie w głąb pustyni, próbując odnaleźć jakieś oznaki cywilizacji. Jednak w około było tak pusto...
LOST
Retrospekcje:
Ben:
Młody Benjamin mieszka w domku Dharmy wraz z ojcem. Ma około trzynaście lat. Ranek tego dnia był jakiś niespokojny. Do Rogera przyszli jacyś ludzie, a po ich wizycie mężczyzna krzątał się zdenerwowany po domu. Ben obudził się o 7:00, jednak nie chcąc narazić się ojcu, udawał, że jeszcze śpi Tak było do godziny 9:00. Wtedy Roger gwałtownie otworzył drzwi i krzyknął: "Ben, pobudka! Dziś ważny dzień!". Benjamin usiadł na łóżku zastanawiając się, o co chodzi. Ojciec kazał mu ubrać się odświętnie, gdyż w południe miał ktoś przybyć. Kiedy nastał oczekiwany środek dnia, Ben i Roger wyszli z domu i poszli nad pomost. Tam zebrali się wszyscy pracownicy Dharmy, patrząc się z niecierpliwieniem na zatoczkę. Ojciec i syn przepchnęli się na sam początek tłumu, Rogerowi trzęsły się ręce. Po chwili z wody wynurzyła się łódź podwodna. Właz prowadzący do środka łodzi otworzył się i wyszło z niego kilku ludzi w garniturach. Nie szli jednak po pomoście, czekali na kogoś jeszcze. W końcu z łodzi wyszedł czterdziestoletni mężczyzna w garniturze i zaczął wydawać polecenia reszcie osób. Wszyscy szli po pomoście, po chwili podbiegł do nich Horacy Goodspeed i zaczął serdecznie witać się z czterdziestoletnim mężczyzną. Podbiegło również kilka dziewczyn, które zaczęły zakładać przybyszom naszyjniki z kwiatów. Po chwili przybysze opuścili pomost i minęli Bena. Chłopak wtedy zapytał:
-"Kto to jest, tato?'"
-'To główny sponsor Dharmy"-odparł Roger z podziwem w głosie-"Można powiedzieć, że cała ta organizacja, ba, cała ta Wyspa należy do niego. Nazywa się Charles Widmore."
Ben spojrzał właśnie na twarz, Charlesa, który zajęty własnymi sprawami nie zwracał w ogóle uwagi na zebrany wokół niego tłum.
Kilka dni później. Agresorzy znów zaatakowali obóz, Ben jednak nie odczuwał strachu. Atak był bardziej agresywny od innych, ale on wiedział, że nic mu nie zrobią, czuł się bezpieczny. Na placu jakaś kobieta panicznie krzyczała: "Oni porwali Charlesa! Zróbcie coś, porwali Widmore'a!". Benjamina to jednak nic nie obchodziło. Tak czy siak Charles wrócił za dwa dni do Baraków. Sam, w podartym ubraniu, ale wrócił. Nikomu nie zdradził co zdarzyło się podczas niewoli, chciał tylko wracać do domu. Opuścił Wyspę.
Południe pewnego słonecznego dnia. Ben i Annie siedzą na huśtawce i patrzą na tętniącą życiem wioskę. Ben po chwili mruknął:
-"Opowiedzieć ci pewną historię?"-zapytał
Annie zaskoczyło to, że małomówny Ben chce jej coś opowiedzieć, ale po chwili rzekła: "Dobrze, mów".
-"W niedostępnym dla nas miejscu istnieje kraina bogów"-rozpoczął Ben-"Żyją tam bogowie różnej maści, jedne o większej mocy, inne o mniejszej. Pewnego dnia bogowie odkryli nasz świat. Jeden z nich, imieniem Jacob, postanowił wziąć na własność skrawek tego świata. Wybrał sobie pewną wyspę, która była jedyna w swoim rodzaju, gdyż jako jedyne miejsce na świecie otaczały ją zawirowania czasoprzestrzenne. Jacob zainteresował się tym miejscem i postanowił tam zamieszkać. Jednak jego pan, Armoth, kategorycznie mu tego zabronił. Jacob uciekł więc, zabierając ze sobą swojego sługę, Cerberusa, oraz jedną, mikrą, boską istotę: Lereona. Lereon posiadał jedną, ale za to niezwykłą właściwość: dopóki istniał w tym świecie, Armoth nie mógł się tam dostać. Jednak Lereon przybrał postać pasożyta. Nie mógł egzystować bez pomocy innego organizmu, w tym przypadku człowieka. Ale Wyspa była bezludna; Lereon szybko więc opuścił ten świat i Armoth dostał sie tam, wyganiając nieposłuszne sługi do domu. Armoth trzymał Jacoba w zamknięciu przez 1000 lat. Po tym okresie, kiedy Jacob znów odzyskał pełnię swoich mocy, bogowie zaczęli kombinować, jak znów zawładnąć wyspą. Bez wiedzy Armotha rozbili na wyspie pewien statek, po czym znów uciekli na nasz świat. Lereon połączył się z jednym z rozbitków i od tej pory Jacob żył radośnie, z dala od swego pana. Rozbitkowie ze statku zostali Ludem Jacoba, a obsypywani przez Niego prezentami godnie mu służyli. Cerberus bronił Wyspy przed złymi ludźmi i od tamtej pory wszystko szło po myśli Jacoba. Koniec."
Annie po wysłuchaniu historii przez chwilę nie mogła wydobyć z siebie słowa. Po chwili jednak zapytała: "To jest o naszej Wyspie?" Ben nie odpowiadał, więc pytała dalej:
-"Ben... Kto ci to opowiedział?"
-'Przyjaciele"-odparł Ben i Annie już nigdy nie wracała z nim do tego tematu. Zaczęła nawet się go bać i odsunęła się od niego.
Szesnaście lat później. Ben nawiązał żywą współpracę z Agresorami, chodził do nich regularnie i zdawał relację z tego, co się szykuje w Barakach. Pewnego dnia Agresorzy oznajmili, że nadszedł ten dzień. Niech przyniesie do nich listę wszystkich osób żyjących na tej Wyspie, prócz Agresorów i jego samego. Ben zgodził się i kilka dni później lista była gotowa. Richard spojrzał na nią i po chwili cały pokrył się potem.
-"O nie..."-jęknął zdenerwowany-"Charles Widmore..."
-"Tak, przybył kilka dni temu"-odparł Ben-"A co?"
-"On nie może umrzeć!"-krzyknął Richard-"Słuchaj, musisz porwać go noc przed Czystką- czyli już dziś. Zaprowadzisz go do nas i my zapewnimy mu powrót do domu, zanim wyczyścimy Wyspę z nieodpowiednich ludzi."
-"A Annie? Chciałbym, żeby ona też przeżyła..."
-"Zgoda, ale potrzebujesz w takim razie dwóch porywaczy. Kojarzysz Lincolna Tylera?"
-"Tak, to ten matematyk. Co z nim?"
-"Powiedzmy, że wyświadczyłem mu kiedyś przysługę... Był takim samym zagubionym chłopakiem jak ty. Teraz musi nam się odwdzięczyć. Powiesz mu tylko, że też jesteś z nami i on już będzie wszystko wiedział."
-"Wie o Czystce?"
-"Tak"-odparł Richard, a Ben kiwnął głową i wrócił do Baraków.
Noc Lincoln i Ben zakradają się do domów Annie i Charlesa. Usypiają oboje, po czym po cichu wynoszą z Baraków. Na szczęście ich domy znajdują się przy dżungli, to porywacze nie muszą biegać przez cały plac, zanim znikną w krzakach. Oddali Widmore'a i dziewczynę Agresorom, Ben chciał się jeszcze pożegnać. Richard jednak zabronił czekać, aż dziewczyna się obudzi- przed świtem muszą być juz w domu. Linus i Lincoln odeszli więc do domu, czekając zdenerwowani na pamiętną godzinę 16:00...
Claire [jej retrospekcja pojawia się zaraz po pokazaniu jej twarzy w scenie z Locke'iem i Christianem i wyjaśnia, jak dziewczyna pogodziła się z ojcem]:
Claire ucieka zdenerwowana jak najdalej od Christiana. On przecież nie żyje, jak mógł zmartwychwstać. Ojciec złapał ją jednak, zanim zdążyła dobiec do obozu rozbitków. Wyjawił jej, że zmarł na zawał serca w Sydney. Mimo to obudził się na Wyspie obok trumny, w której był przewożony. To Jacob ożywił go, aby mógł być Jego Pośrednikiem. Wrócił go, aby ten wykonał misję. Claire nie mogąc mu wcześniej uwierzyć, teraz zrozumiała, że w tym głosie nie ma kłamstwa. Ojciec z córką wrócili razem do Chatki. Pogodzeni.
XVII
Główny bohater: Charles Widmore
Tytuł odcinka: "Trzy światy, cz. 3"
Główni bohaterowie występujący w odcinku:
Benjamin Linus, Charles Widmore, Daniel Faraday, John Locke, Sayid Jarrah, Sun-Hwa Kwon, Mathias Menses
Sceny rzeczywiste:
Noel Hanks właśnie wychodzi z pracy. Wraca do domu, jednak ktoś o śledzi. Mężczyzna w czarnym płaszczu. Noel nie podejrzewa niczego złego, w pewnym momencie skręca w krótką, niezbyt ruchliwą uliczkę. Wtedy podjeżdża samochód. Do Hanksa podbiega śledzący go mężczyzna- Sayid Jarrah i ogłusza gumową pałką. Z samochodu wybiega Benjamin, po czym porywacze błyskawicznie pakują nieprzytomnego mężczyznę do bagażnika.
Staruszka obudził spokojny głos mówiący "Witaj, Noel". Mężczyzna siedział związany na krześle w jakimś obskurnym pomieszczeniu. Było tam jedno okno, jednak tak brudne, że w środku i tak było ciemno. Jedyną rzeczą, która oświetlała pomieszczenie była słabo świecąca żarówka podwieszona do sufitu. Nad Noelem stał Sayid; miał skrzyżowane ręce i uśmiechał się lekko. Hanks popatrzył na niego i zapytał: "Teraz mnie zabijecie, tak?"
-"Nie, nie zabijemy cię"-odparł Jarrah-"Jakby miało tak być już byś nie żył. Chcemy, abyś coś dla nas zrobił."
Noel zaśmiał się, po czym powiedział: "Nic dla was nie zrobię". Sayid mruknął tylko: "Zobaczymy", po czym wyszedł z pomieszczenia.
Noel Hanks nadal siedzi przywiązany do krzesła, ze spuszczoną głową. Nagle do pomieszczenia gwałtownie wchodzą Ben i Locke. Noel podnosi głowę i z uśmiechem mruka: "O, widzę, że coś się szykuje".
-"A tak, szykuje się"-powiedział Sayid, po czym nachylił się nad Noelem i przystawił mu pistolet do głowy-"Słuchaj mnie bardzo uważnie. O godzinie 19:20 sekretarka Charlesa ma mieć napisane w terminarzu, że Sayid Jarrah jest umówiony z jej szefem. I niech pod żadnym pozorem nie dzwoni informować Charlesa, że przybyłem!"
-"I ja mam to dla ciebie zrobić, tak?"
-"Tak"
Noel znów uśmiechnął się podejrzliwie-"Ty nie wiesz co robisz. Spójrz na mnie. W moim wieku jeszcze grozisz mi śmiercią? Lepiej od razu mnie zabij. Co ty na taką opcję?"
wtedy Sayid kiwnął głową do Bena, a ten szybko wybiegł z pomieszczenia. Za chwilę wrócił z.... żoną Noela. Piękną młodą żoną Noela, jednak teraz nie wyglądała tak pięknie. Miała podarte ubranie, była brudna i miała spieczone usta. Hanks na widok żony wykrzyknął jej imię (Margaret), po czym Ben rzucił ją na ziemię, a Sayid strzelił tuż obok jej nóg.
-"Następna będzie noga, potem brzuch, a na końcu głowa"-powiedział z zawziętą miną-"Co ty na taką opcję?!"
Noel otworzył powoli zamknięte oczy, po czym jęknął: "Nie zrobię... Nie zrobię tego". Wtedy Sayid mruknął "Trudno", po czym strzelił w nogę Margaret. Noel krzyknął "Nie!", a przez jego twarz przeszedł grymas bólu, tak jakby to on dostał kulkę. Margaret złapała się za nogę i zaczęła płakać, a wtedy pan Hanks ze łzami w oczach powiedział: "Dobrze.... Zrobię to".
-"Zgoda. Pani Hanks zostanie udzielona pomoc medyczna, a kiedy już dorwę Widmore'a, oddamy ci ją. Ale będę potrzebował mieć jakieś zabezpieczenie..."-wtedy Sayid wyciągnął z kieszeni mały pilocik-"W miejscu, gdzie będzie przebywała Margaret, będzie mnóstwo ładunków wybuchowych. Jeżeli coś pójdzie nie tak podczas akcji, nacisnę ten oto przycisk na pilocie... A wtedy wszystko, łącznie z panią Hanks wyleci w powietrze."
-"Nie będzie żadnych nieprawidłowości, przysięgam!"-krzyknął Noel wykrzywiając się, jakby nie mógł już słuchać głosu Jarraha
Ben wynosił kobietę z pomieszczenia, a staruszek patrzył na nią i trzęsły mu się wargi. Jarrah też wyszedł, ale zaraz wrócił z... czapką z daszkiem.
-"To jest czapka"-wyjaśnił Sayid-"Ma ona wszytą małą kamerkę tuż ż nad daszkiem. Masz ją założyć i nie zdejmować aż do ponownego spotkania z nami- musimy mieć zabezpieczenie. Jeżeli zdejmiesz czapkę, albo stracimy sygnał..."-Sayid przystawił palec do szarego przycisku na detonatorze-".....bum". Noel popatrzył się przerażony na Sayida, jednak nie miał wyboru- musiał zrobić, co mu każą.
Opuszczona stodoła na obrzeżach miasta. Na środku stoją Ben i Sayid, ten drugi pali papierosa. Przy Linusie stoi związana pani Hanks. Nagle bohaterowie słyszą głośne skrzypnięcie, po czym Ben wymierza broń w kierunku małych drzwiczek w ścianie. Drzwi uchylają się i do środka wchodzi Noel. Spojrzał się przerażonym wzrokiem na wycelowany w jego stronę pistolet, po czym jęknął: "Zrobiłem to, co kazaliście. Przysięgam."
-"Wiemy"-mruknął Ben, opuszczając broń-"Wszystko widzieliśmy"
Noel odetchnął z ulgą. Ben popchnął Margaret w kierunku męża, a ta kulejąc wpadła mu w ramiona. Staruszkowi poleciały łzy z oczu, zaczął mówić do żony: "Już wszystko dobrze. Już jest wszystko dobrze...". Wtem drzwiczki znów się uchyliły, a Ben po raz kolejny wymierzył pistolet w wiadomym kierunku. Do środka wszedł... Mathias. On również miał broń wymierzoną w kierunku Bena Portugalczyk stanął pomiędzy Noelem i Margaret, a Benem i Sayidem, po czym powiedział: "Od razu wiedziałem, jak tylko Noel pojawił się w firmie w tej śmiesznej czapce, że coś jest nie tak. To koniec, Benjamin. Poddaj się."
-"Zabiję cię"-mruknął spokojnie Ben
-"Zważ na to, że ja również mam wymierzony w ciebie pistolet"-powiedział Mathias z uśmiechem na twarzy. Portugalczyk chciał strzelić, ale nie znając się na używaniu broni uwalnia magazynek. Ta sytuacja zaskoczyła nie tylko samego Mathiasa, ale i Bena. Linus nie strzelił więc od razu. Pierwsze strzały padły dokładnie w momencie, kiedy przerażony Portugalczyk schylił się po magazynek. Dwie kule, które wystrzelił Ben trafiły prosto w panią Hanks. Margaret upadła w ramiona Noela, a ten z okrzykiem cierpienia zaczął ją tulić. Linus przeraził się całą sytuacją. Margaret nie miła zginąć, przecież Noel zrobił co trzeba. Mathias wiedział, że musi działać nim Ben otrząśnie się się z przerażenia. Pistolet w rękach Mensesa był za mało skuteczny, więc Portugalczyk złapał za leżący obok gruby kij. Sayid był niemniej zaskoczony od reszty, ale mógł działać racjonalnie. Nie miał niestety broni. Chciał się rzucić na Mathiasa, ale ten ogłuszył Irakijczyka kijem. Szybko wytrącił z ręki Benjamina pistolet, po czym jego też ogłuszył. Noel nadal płakał nad ciałem żony, kiedy Mathias wyciągał nieprzytomnego Bena ze stodoły.
Ben został uwięziony w opuszczonym domu niedaleko stodoły, z której Mathias go uprowadził. Wisiał przywiązany za ręce do sufitu, a Mathias okładał go kijem. Chciał wyciągnąć od Linusa, dlaczego ścigają Penny. Benjamin milczał. Tymczasem Sayid starał się wyciągnąć od załamanego Noela, gdzie Menses przetrzymuje Bena. Jeden strzał w nogę wystarczył, by Hanks wykrzyczał wszystko o opuszczonym domu. Jarrah był pewien, że staruszek się wykrwawi i zostawił go żywego w stodole. Noel krzyczał za nim, że zemści się za śmierć żony.
Ben oberwał właśnie po raz kolejny. Mathias bił gdzie popadnie, nie zważając na konsekwencje. "Dlaczego chciałeś zabić Penny? Mów!"-krzyczał, bijąc Bena na końcu każdego zdania. Chciał przywalić Linsowi raz jeszcze, ale w momencie, gdy się zamachnął ktoś strzelił w jego kij, odszczypując tym samym jeden z jego końców. Mathias odwrócił się i zobaczył Sayida. Jarrah chciał strzelić po raz kolejny, ale w końcu wyrzucił pistolet i zdecydował się walczyć wręcz. Mathias miał kij, jednak tym razem Sayid był przygotowany. Walka nie trwała długo. Irakijczyk przejął kij Mathiasa i odszczypanym końcem przebił mu nogę, tuż nad kostką. Szybko uwolnił Bena, a ten zaczął powtarzać: "Zabij go! Zabij go!". Jarrah popatrzył na leżącego na podłodze i trzymającego się za nogę Portugalczyka, po czym mruknął:
-"Nie. To Hanks i jego żona mieli być ostatnimi przed Widmorem i tak będzie. Nikogo ponad to nie zabiję."
-"Zgoda"-odparł Ben-Weź pistolet i idź do Widmore Corporation, zostało już mało czasu"-Sayid kiwnął posłusznie głową biorąc broń do ręki-"Teraz najważniejsze, uważaj: Przed wejściem do budynku wyjmiesz wszystkie naboje. Kiedy wejdziesz do gabinetu Charlesa, przystawisz mu pistolet do głowy i pociągniesz za spust. Tylko musisz mieć pewność, że nie ma tam ani jednego naboju! Potem spokojnie wyjdziesz i sprawa będzie załatwiona. Widmore nie będzie nas więcej niepokoił."
Sayid popatrzył się na Bena w ogóle nie rozumiejąc, co on mówi. Zdołał wykrztusić tylko:-"Co?"
-"Nie zabijesz go, rozumiesz?!"-krzyknął stanowczo Linus-"On musi żyć!"
-"Ale zaraz... Jak to?"-mruknął Sayid zdezorientowany-"Przecież mówiłeś, że go zabijemy. Pracuję dla Ciebie, żeby pomścić śmierć Nadii..."
-"Wiem, przykro mi, że musiałem cię okłamywać. Ale tak już jest. Teraz idź i wykonaj rozkaz."
Sayid popatrzył się na Bena z wściekłością na twarzy, jednak nie wypowiedział ani słowa. Po chwili uspokoił się, zastanowił i powiedział: "Zgoda" opuszczając pomieszczenie.
-"Witam, Sayid Jarrah"-powiedział Sayid stojąc przed sekretarką Charlesa-"Byłem z nim umówiony na 19:20"
Sekretarka popatrzyła se dziwnie na mężczyznę, wiedząc, że jest on jednym z Oceanic Six. Po chwili mruknęła-"Proszę poczekać, muszę to sprawdzić". Sayid zdenerwował się lekko, patrząc jak sekretarka przegląda swój notes. Po chwili jednak powiedziała: "Zgadza się, Sayid Jarrah 19:20". Mężczyzna chciał już iść do gabinetu, ale wtedy sekretarka powiedziała:-"Proszę poczekać, muszę najpierw zadzwonić do pana Widmore'a. Muszę się dowiedzieć, czy nie jest zajęty. Jarrah znów się zdenerwował, kiedy kobieta podniosła słuchawkę telefonu. Po chwili jednak sekretarka zrobiła dziwną minę i powiedziała: "Przepraszam, nie wiem co się dzieje. Telefon nie działa." Sayid uśmiechnął się pod nosem, kiedy sekretarka znalazła przecięty kabel od telefonu. Jarrah mruknął: "Nic nie szkodzi, wejdę tak po prostu. Jak będzie zajęty, wrócę na korytarz.". Sekretarka zgodziła się, a Sayid wszedł do gabinetu. Charles siedział za biurkiem. Chciał połączyć się z kimś (ochrona?), ale Jarrah wyjął pistolet z tłumikiem i pokiwał głową na "nie". Zamknął za sobą drzwi, a wtedy Widmore wstał, wyszedł zza biurka i stanął naprzeciwko oprawcy. Powiedział: "Zanim mnie zabijesz, chciałbym ci coś pokazać". Zaczął rozpinać koszulę, ale Sayid szybko wycelował broń i zastrzelił staruszka. Chcąc się dowiedzieć czy nie ma kamizelki, podszedł do niego i rozpiął mu koszulę do końca. Wtedy zobaczył dziwną, czarną plamę na jego lewej piersi. Tam padła jedna z kul Jarraha, więc na środku plamy widniała dziura. Mimo iż staruszek nie żył, plama nadal poruszała się, tak jakby oddychała. Zaczęła ruszać się coraz szybciej, aż w końcu ustała. Zaraz potem odczepiła się od ciała Wdmore'a, spadając obok i zwijając się, tak jak pająk zwija się w trakcie śmierci. Jarrah popatrzył się na dziwne zdarzenie z obrzydzeniem, po czym schował broń i szybko wyszedł z pomieszczenia. Kiedy przechodził obok sekretarki, powiedział: “Pan Widmore prosił, żeby nie przeszkadzać. Musi rozpatrzyć moją propozycję.”. Sekretarka kiwnęła głową na tak, a Sayid czym prędzej wyszedł z budynku. Kiedy był odpowiednio daleko, spotkał Bena.
-”I jak? Udało się?”-zapytał Benjamin podniecony
-”Tak. Widmore nie żyje.”-odparł poważnie Sayid
-”Co... Coś ty zrobił?”-jęknął zaszokowany Ben-”Coś ty zrobił, nie miałeś go zabijać, Ty...”
-'Musiałem to zrobić. On zlecił zabicie Nadii.”
-”Co ty pieprzysz?!”-krzyknął Ben popychając Sayida
-”A co? Może nie zabił?”
Ben popatrzył na mordercę, po czym ochłonął i mruknął chłodno: “Koniec współpracy. Mam nadzieję, że nigdy więcej cię nie spotkam.”. Benjamin odwrócił się, po czym odszedł.
Pustynia w południe, słońce praży niemiłosiernie. Widać kogoś sunącego po piasku. To Daniel Faraday. Jest pół nagi, cały spocony, brudny i zaniedbany. Na głowie miał własną bluzę, żeby nie dostać udaru. Licha koszula na ramiączka sprawiła, że Faraday miał na rękach poparzenia od słońca. Jego spieczone usta trzęsły się w gorączce. Po chwili fizyk stracił równowagę i spadł po zboczu jednej z wydm. Upadł twarzą na piasek, po czym umarł z wycieńczenia...
Tydzień później. Sayid idzie ulicą. Czujnie, gdyż poszukują go za śmierć Charlesa Widmore'a. Tym razem coś niepokoiło go bardziej i nie był to strach przed policją- śledził go bowiem czarny samochód z przyciemnionymi szybami. Szedł po ulicy coraz szybciej, w końcu skręcił w jedną z ciemnych uliczek. Samochód zatrzymał się i wyszło z niego kilku mężczyzn w czarnych garniturach- Sayid obserwował z ukrycia całą sytuację. Mężczyźni zaczęli się rozglądać, zgubiwszy przedtem swój cel. Po chwili zobaczyli ukrytego za śmietnikiem Sayida i zaczęli strzelać w jego stronę. Jarrah uciekł, ale jedna kula trafiła w jego ramię.
Mieszanie Bena, ktoś wali nerwowo do drzwi. Linus zagląda przez wizjer i okazuje sie, że to Sayid. Mężczyzna otworzył drzwi, po czym mruknął: “Czego?”
“Zaatakowali mnie. Ktoś mnie zaatakował!” -krzyknął nerwowo Irakijczyk, wpadając do mieszkania i trzymając się za ramię.
-“Pewnie policja. W końcu zabiłeś człowieka i wszyscy widzieli jak wyglądasz.”-mruknął spokojnie Ben zamykając drzwi
-”Nie, to nie policja. Wyglądali jak ludzie Charlesa. Ale Widmore przecież nie żyje...”
-”To pewnie ktoś, kto przejął jego firmę”-powiedział Ben, zaczynając interesować się sprawą.
-”Czyli to ne koniec zabijania...”-mruknął smutnie Sayid-”Ale jak to możliwe? Jak Penny mogła nasłać tych zbirów?”
-”To nie Penny. Nie Penny przejęła jego firmę. Ona dostała tylko małe udziały, nie ma praktycznie nic do powiedzenia w Widmore Corporation.”
-”Więc kto? Kto jest spadkobiercą?”-zapytał Jarrah, po czym nastąpiło natychmiastowe przejście do następnej sceny
Mężczyźni strzelający wcześniej do Sayida idą korytarzem, po czym wchodzą do gabinetu, który kiedyś należał do Charlesa. Na krześle przy biurku ktoś siedzi, jednak jest odwrócony do zbirów stojących przy wejściu.
-”Słyszałam, że się nie udało”-powiedziała tajemnicza osoba kobiecym głosem
-”Ta, pani Widmore...”-jęknął jeden z mężczyzn-”Próbowaliśmy go dostać, ale był zbyt czujny”
-”I teraz będzie jeszcze bardziej! Nie muszę chyba powtarzać, jak ważne jest to, by każdy z Oceanic Six został złapany. Takie coś ni może się powtórzyć, rozumiecie? Lepiej działać wolniej, ale skuteczniej.”
-”Tak tak, rozumiemy....”
-”Dobrze, Nie chcecie chyba stracić pracy”-kobieta odwróciła się do mężczyzn i okazało się, że to... Sun- “A teraz idźcie. I oby się to więcej nie powtórzyło”
-”Tak tak. Do widzenia, pani Widmore.”-mężczyźni pokłonili się i odeszli. Zbliżenie na zimną i spokojną twarz Sun.
Retrospekcje:
Czterdziestoletni Charles Widmore siedzi na pryczy w łodzi podwodnej. Nie chciał płynąć na tą Wyspę, ale taki był jego obowiązek. W końcu "pańskie oko konia tuczy". Po chwili pojawił się mężczyzna w garniturze, który powiedział: "Dopłynęliśmy, panie Widmore". Charles wstał i idąc za mężczyzną doszedł do drabinki prowadzącej do wyjścia z łodzi. Nie wyszedł pierwszy, czekał aż jego współpracownicy opuszczą pierwsi łódź. Wyszedł jako ostatni, a światło, które ujrzał oślepiło go na chwilę. Kiedy oczy przyzwyczaiły się do światła, Charles ujrzał piękną Wyspę, ze wzgórzami skąpanymi w słońcu. Był jednak zimny na wszelkie piękne krajobrazy. Na drugim końcu pomostu, na którym stał kłębił sie cały tłum ludzi czekających na jego przyjście- wszyscy oni byli w kombinezonach Dharmy (w pierwszym rzędzie można było dostrzec młodego Bena i jego ojca). Po chwili z tłumu wybiegł znany Charlesowi Horace Goodspeed, oraz kilka panienek z wieńcami kwiatów w rękach. Horace podbiegł do Charlesa i uradowany powtarzając "Namaste", ściskał mu dłoń. Do biznesmenów podeszły również panienki, które założyły im wieńce na szyje. Widmore w momencie zakładania wieńca skrzywił się lekko.
-"Naprawdę cieszę się, że wreszcie przybyłeś!"-mówił uradowany Goodspeed podczas odprowadzania Charlesa i jego ludzi do kwatery mieszkalnej
-"Tak, ale nie odpowiada mi ta wizyta"-mruknął Widmore zdejmując wieniec z głowy-"Słyszałem o jakiś potyczkach z tubylcami"
-"To nic takiego panie Widmore! Mamy najnowsze zabezpieczenie terenu, a pan ma jeszcze przecież dodatkową ochronę. My też w miarę naszych możliwości dołożymy kilku ludzi. Agresorzy nie będą ryzykowali atakiem w takim okresie, a nawet jeżeli, to każdy z nich zginie."
-"Oby było tak jak mówisz"-mruknął Widmore, patrząc z obrzydzeniem na domek, który przydzieliła mu Dharma.
Minęło kilka dni... Dla Charlesa były one spokojne, nie musiał praktycznie nic robić. Pracownicy Dharmy chcieli, aby Widmore obejrzał ich miejsca pracy, ale ze strachu przed Wrogami Widmore nie opuszczał wcale Baraków. Mimo wszystkich zabezpieczeń Agresorzy jednak przyszli; zabili mnóstwo osób, żeby tylko dostać się do Widmore'a. Ich jedyną broń były łuki, ale coś sprawiało, że dziesięcioosobowa grupa miała przewagę nad dwudziestoosobowym oddziałem strzelców. Po prostu Agresorzy raz znajdowali się w jednym miejscu, a raz w drugim. Tak jakby potrafili się teleportować. Robiąc krwawe zamieszanie w Barakach dostali się do domu Charlesa, zabili jego ochroniarzy i wreszcie porwali jego samego, a nikt przez dwa dni nie wiedział, co się z nim działo...
Charles otworzył oczy. Siedział w prostym, drewnianym domku bez okien i drzwi. Nie było tam nic, prócz czterech ścian, sufitu i dziur imitujących drzwi i okna. Widmore leżał przywiązany przy ścianie, kręcąc się z grymasem bólu, gdyż podłoże było niewygodne. Po chwili do domku wszedł Richard Alpert.
-"Czego ode mnie chcecie?"-mruknął wściekły Charles siadając w wygodnej pozycji-"Moja żona gotowa jest zapłacić każdą sumę"
-"Żartujesz sobie?"-burknął Richard stojąc cały czas w progu-"Tutaj pieniądze nie grają żadnej roli"
-'Faktycznie..."-mruknął Charles spuszczając głowę-"Ale mogę dać wam tereny, żebyście mogl wspólnie z Dharmą tutaj mieszkać. Wypuścicie mnie i nie będziecie nas nachodzić, a my nigdy w życiu nie zapuścimy się na wasze tereny. Taki układ chyba ci odpowiada, co?
-"Bzdura. Porwaliśmy cię, żeby Dharma raz na zawsze się stąd wyniosła. Z całej tej Wyspy, rozumiesz?"-Richard wszedł do pomieszczenia i ze wściekłością na twarzy nachylił się nad Widmorem-"Inaczej zdechniesz z głodu. Bo nie zamierzamy cię tutaj karmić, rozumiesz?"
-"Ale to nie ja kieruję Dharmą!"-krzyknął Charles plując się-"mam tu dużo do powiedzenia, ale nie mogę od tak rozwiązać całej organizacji! Są inni, którzy nie dopuszczą, abym wydał taki rozkaz."
-"W takim razie umrzesz"-odparł Richard i zaczął zmierzać w kierunku wyjścia
-"Wiesz, że będa mnie szukali?!"-krzyknął za nim Widmore-"Odnajdą was i wymordują! Nie macie szans w otwartej wojnie"
-"Jeżeli będziemy trzymali Cię na muszce szanse znacząco się powiększą"-uśmiechnął się Richard i wyszedł z pomieszczenia
Minął zaledwie dzień, a Widmore'owi już zaczęło porządnie doskwierać pragnienie i głód. Bił się z myślami, czy naprawdę nie powinien oddać Wyspy Agresorom. Wtedy spokojnie by z niej odpłynął, nie narażając się na śmierć. Agresorzy wydawali mu się zacofani, przynajmniej tyle dojrzał przez dziury w ścianach. Znajdował się w ich wiosce, która składała się z przynajmniej kilkunastu drewnianych chat, takich samych, w której trzymano Charlesa. Były tylko trochę bardziej ozdobione, a okna i wejścia zasłonięte zasłonami dla zachowania prywatności. Ludzie chodzili na bosaka i strojach własnej roboty (albo wyrzuconych przez pracowników Dharmy), najczęściej brudnych i podartych. We wiosce nie było trawy, wszystko pokrywała sucha ziemia, z której po deszczu jednak robiło się straszliwe błoto. Pierwsze drzewa rosły dopiero za wioską, odgrodzoną od nich drewnianym ogrodzeniem. Zbliżało sie południe, kiedy do Charlesa przybyła jakaś młoda kobieta.
-"Witaj, Charles"-przywitała się wchodząc do pomieszczenia
-"Pić... Daj mi pić..."-jęczał spocony Widmore z opuszczoną głową
-"Dobrze wiesz, co musisz zrobić"-odparła kobieta
-"Nie... mogę. Zrozumcie, nie mam takich możliwości..."
-"Czyli decyzja cały czas taka sama, tak?"
-"Na to wygląda"-warknął Charles podnosząc głowę i przeszywając demonicznym wzrokiem kobietę
-'Zgoda. Jutro przyjdzie do ciebie ktoś inny i również zapyta o decyzję. Mam nadzieję, że się zmieni."-kobieta wyszła
Wtedy stała się rzecz niesłychana. Otóż Inna wychodząc, zupełnie przypadkiem zgubiła swój nóż, który trzymała za spodniami. Widmore spojrzał na niego i wyciągając się niemiłosiernie złapał go nogami, po czym przysunął bliżej siebie. W dziwny sposób wróciły mu siły; szybko przeciął sznury i niczym strzała wybiegł z domku. W środku wioski było dużo ludzi, więc Charles wpadł na pierwszego lepszego i przystawił mu nóż do gardła. Niektórzy Inni mieli bron palną, ale niestety nie zdążyli nic zrobić.
-"Macie mnie wypuścić, inaczej go zabiję!"-krzyknął Charles, przyciskając nóż do gardła Innego. Szybko utworzył się wokół niego okrąg Agresorów, którzy bezpiecznej odległości patrzyli na wszystko zaskoczeni. Po chwili z tłumu wyszedł Richard.
-"Nie wiesz co robisz, Charles. Odłóż nóż, proszę."-powiedział Richard unosząc ręce do góry
-"Najpierw.... mnie wypuście"-jęknął Widmore łapiąc oddech
-"Wypuść go i weź mnie, zgoda?"
-"Chcesz, żebym go wypuścił? Mam wyjść z tej wioski w jednym kawałku, teraz!"
-"Najpierw zobacz, co on ma na lewym boku"
Widmore niepewnie odchylił bluzkę zakładnika. Zobaczył wielką, czarną plamę ruszającą się rytmicznie, w taki sposób, jakby oddychała.
-"To jest pasożyt"-wyjaśnił Richard-"Jeżeli zabijesz tego człowieka, pasożyt umrze. Wtedy na Wyspę przybędzie ktoś, kto nie jest ani po waszej stronie, ani po naszej. Będzie mnóstwo ofiar po każdej ze stron. Dlatego opamiętaj się i nie skazuj tej wyspy na zagładę!"
-"Skoro tak wam na nim zależy, musicie mnie wypuścić"-mruknął spokojnie Widmorem. Inni odstąpili tworząc szeroką drogę prosto do bramy, która była wyjściem z wioski. Charles trzymając przez cały czas zakładnika powoli zmierzał ku wyjściu. Minął dwóch strażników wioski,. Którzy również odstąpili na widok, jaki ujrzeli. Widmore był już w sporej odległości od wioski, kiedy zatrzymał się i zwolnił nacisk noża na gardło zakładnika. Inny poczuł się pewniej, więc zaczął mówić.
-"Głupi jesteś. Kiedy tylko mnie puścisz, Inni dopadną cię i zabiją. To ich dżungla, a do Baraków jeszcze spora droga...."
Charles zaczął się pocić i panicznie szukać sposobu na ratunek. W końcu zapytał się Innego, czy to co mówił Richard było prawdą.
-"Niestety tak"-odparł Agresor-"I jeżeli mnie zabijesz, cała Wyspa będzie zgubiona..."
-"Ale sam też kiedyś umrzesz, prawda?"-zapytał Widmore
-"Tak, ale po śmierci ktoś inny to przejmie"
-"Ciekawe..."-szepnął Charles, po czym... poderżnął gardło Innemu. Agresor przewrócił się, jednak nie umierał. Widmore zaczął nerwowo rozglądać się po dżungli, słuchając, czy nikt nie nadchodzi. Po chwili krzyknął "No zdychaj!" i zaczął dźgać Innego w brzuch. Agresor wciąż jeszcze żył, kiedy Widmore podejmował próby zerwania pasożyta z jego ciała. Nic jednak nie schodziło. W końcu Charles podniósł go i przytulił się do niego, aby w chwili śmierci pasożyt dotykał również jego ciała. W końcu Inny wydał ostatnie tchnienie. Widmore położył Innego i spojrzał na swoją pierś. Był tam pasożyt, oddychający własnym, nie zagrożonym śmiercią ciałem. W tym momencie z krzaków wybiegł Richard i kilku Innych; Widmore był odwrócony, więc nie widzieli co stało sie z pasożytem.
-"Coś ty zrobił..."-jęknął załamany Richard. W tym momencie Charles się odwrócił i Alpert zobaczył, co naprawdę się stało. Spojrzał z obrzydzeniem na Widmore'a, a ten mruknął: "Czyli teraz nie możecie mnie zabić, tak?". Alpert zacisnął zęby i warknął: "Nie, nie możemy..."
-"To ja sobie teraz pójdę"-powiedział Widmore i skręcił w kierunku Baraków
-"Pamiętaj, że nie uda ci się tego zdjąć!"-krzyknął Richard w jego stronę, a Charles się odwrócił-"Nawet operacyjnie. To zostanie na tobie przez całe życie."-"Widmore uśmiechnął się, a Richard dodał jeszcze-"I pamiętaj, żeby tuż przed śmiercią komuś to oddać"
Charles nie doszedł łatwo do obozu. Nie znał bowiem Wyspy i szybko zgubił się w dżungli. W końcu, dzień później odnaleźli go pracownicy Dharmy i odprowadzili do Baraków. Miał podarte ubranie, jednak przykrywało ono skutecznie Lereona. Bardzo łatwo mógł ukryć siedzącego na nim pasożyta- wystarczy, że nie pokazywał torsu. Nie powiedział nikomu, co zdarzyło się, kiedy przebywał w niewoli; nawet jego żona nie wiedziała, co Widmore kryje pod ubraniem....
Minęło szesnaście lat...Charles bardzo, ale to bardzo nie chciał znowu odwiedzać Wyspy, ale jego współpracownicy domagali się tego. Musiał znów tam przypłynąć, żeby Dharma od czasu do czasu poczuła, że nie ma pełni władzy i ktoś nad nią jest. Mimo Lereona Widmore obawiał się, że Agresorzy znów coś z nim zrobią. Nie mylił się. Trzy dni po przybiciu na Wyspę obudził się nie w swoim łóżku, ale przy drzewie w samym środku dżungli. Obok niego leżała jakaś kobieta, którą Charles widział tylko z widzenia w Barakach. Nad nim stało kilku Innych z Richardem na czele.
-"Witam ponownie. Pamiętasz mnie jeszcze?"-rzekł Richard
-"To... ty"-jęknął Widmore próbując wstać. Głowa bolała go niemiłosiernie-"Nic się nie zmieniłeś. Jakim cudem?"
-"To już nie twoja sprawa"-odparł Alpert
-"Po co mnie porwaliście?"
-"Nie chcemy, żebyś zginął. A to, co wydarzy się dzisiaj o szesnastej na Wyspie..."-Richard rozejrzał się dookoła-"poniesie za sobą wiele ofiar."
-'Wojna, tak?"-Widmore wstał-"Myślicie, że ją wygracie głupcy?"
-"To już nie twoja sprawa. My musimy cię tylko stąd zabrać."
-"Ciekawe jak? Wykradniecie łódź podwodną?"
-"Zobaczysz. Tylko Annie się obudzi."
Pół godziny później Annie się obudziła. Alpert podszedł do dwójki porwanych, po czym mruknął: "pożegnajcie się z Wyspą". Złapał ich za ręce, po czym Charles i Annie momentalnie znaleźli się w zaświatach. Kiedy z nich wyszli, stali już... na jednej z ulic w Londynie. Widmore był straszliwie zdziwiony tym, co się stało, Annie zresztą
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Dera
Przyjaciel Forum
Dołączył: 28 Mar 2007
Posty: 2169
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 78 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Catalunya Płeć: Zagubiony
|
Wysłany: Pon 22:18, 02 Mar 2009 Temat postu: |
|
|
Mój drugi faworyt jak na razie jestem po dwóch rozdziałach, ale praca włożona w opowiadania bez wątpienia gigantyczna. Taka mała uwaga - jeśli piszesz np.
Cytat: |
-'Wojna, tak?"-Widmore wstał-"Myślicie, że ją wygracie głupcy?" |
To tych cudzysłowów już wstawiać nie musisz Wystarczy samo
Cytat: |
- Wojna, tak? - Widmore wstał- Myślicie, że ją wygracie głupcy? |
Oczywiście 6
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kejmil
Zbieracz Owoców
Dołączył: 01 Lut 2008
Posty: 95
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Miasta Płeć: Zagubiony
|
Wysłany: Pon 22:42, 02 Mar 2009 Temat postu: |
|
|
Aaa... mocne 5. Bardzo fajne.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
mizer94
Mieszkaniec Plaży
Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 68
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Zagubiony
|
Wysłany: Wto 18:02, 03 Mar 2009 Temat postu: |
|
|
Super super oczywiście 6
Można bedzie nakręcić sezon 5 jeszcze raz z tego scenariusza
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Amos81
Inny
Dołączył: 13 Gru 2007
Posty: 2359
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 107 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: W-wa Płeć: Zagubiony
|
Wysłany: Śro 15:45, 04 Mar 2009 Temat postu: |
|
|
Końcówka która ucieło:
Pół godziny później Annie się obudziła. Alpert podszedł do dwójki porwanych, po czym mruknął: "pożegnajcie się z Wyspą". Złapał ich za ręce, po czym Charles i Annie momentalnie znaleźli się w zaświatach. Kiedy z nich wyszli, stali już... na jednej z ulic w Londynie. Widmore był straszliwie zdziwiony tym, co się stało, Annie zresztą nie mniej. Richard nie udzielił jednak żadnych wyjaśnień. Charles i Annie mieli już odejść, ale wtedy Alpert jeszcze raz się odezwał.
-"Ustalmy zasady"-rozpoczął
-"Słucham?"-zapytał Widmore odwracając się
-"Dobrze wiesz, że to my wygramy tą wojnę. Widziałeś nasze możliwości. Będziesz więc szukać Wyspy, prawda?"
-"To chyba jasne, że będę o nią walczył"-odparł Charles
-"No właśnie. Chcę, aby odbywało się to na ściśle ustalonych zasadach. Nie możemy cię zabić, więc ty też nie zabijesz naszego przywódcy. Jeżeli zdobędziesz Wyspę, możesz zrobić co chcesz z mieszkańcami, ale przywódca i jego rodzina mają ujść z życiem. Opuszczą Wyspę i uznają, że ty wygrałeś."
Widmore już chciał coś odpowiedzieć lekceważąco, ale zamyślił się i powiedział:-'Zgoda, ale... Wy nie użyjecie przeciwko moim ludziom Cerberusa."
-"Przecież On po to właśnie, jest, żeby chronić Wyspę"-oburzył się Inny
-"W takim razie nie ma umowy"-rzekł Widmore i odwrócił się, żeby zniknąć w głębi ulicy
"-Czekaj... Zgoda. Ale my też musimy mieć szanse zwycięstwa. Jeżeli jeden moich ludzi odnajdzie cię, wymierzy w ciebie nienaładowanym pistoletem i naciśnie spust, uznasz nas za zwycięzców. I nigdy już nie będziesz szukał Wyspy."
-"Zgoda, ale może to odbyć się tylko w moim gabinecie i tylko w godzinach mojej pracy. I jak będzie?"
-"Dobra"-rzekł Richard. Obaj panowie podali sobie ręce.
Scena końcowa:
John Locke spaceruje po dżungli, jest piękne, ciepłe popołudnie. Nagle John dostrzega coś zza krzaków. Lekko wychyla się i widzi... nagiego, młodego mężczyznę leżącego na ziemi. W tym momencie nieznajomy budzi się i powoli wstaje. Zaczyna dotykać i oglądać swoje ciało, jakby widział je pierwszy raz w życiu. Nie miał na sobie ani jednego włosa, nie posiadał nawet brwi. Po chwili mężczyzna spojrzał przeszywającym wzrokiem w stronę Locke'a. John, mimo iż był porządnie ukryty za krzakami, wiedział, że nieznajomy na niego patrzy. Wyszedł więc z krzaków,
-"Kim jesteś i co tutaj robisz?'-zapytał rozkazującym tonem. Mężczyzna podszedł do niego, stawiając duże kroki. Obydwaj panowie stanęli twarzą w twarz. Wtedy nieznajomy odezwał się.
-"Przyszedłem po swoją własność"-odrzekł, kończąc zdanie lekkim ironicznym uśmieszkiem
LOST
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Amos81 dnia Śro 15:48, 04 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
kwakersiatko
Cicha Woda z Wyspy
Dołączył: 08 Mar 2009
Posty: 49
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Roma
|
Wysłany: Nie 16:41, 08 Mar 2009 Temat postu: |
|
|
nudnawe w połowie odpadłam 3
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Alfik
Mieszkaniec Czarnej Skały
Dołączył: 25 Maj 2008
Posty: 634
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Wojcieszów Płeć: Zagubiony
|
Wysłany: Nie 19:58, 08 Mar 2009 Temat postu: |
|
|
Bardzo ciekawa i rozbudowana praca
Moja ocena to 6
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Amos81
Inny
Dołączył: 13 Gru 2007
Posty: 2359
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 107 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: W-wa Płeć: Zagubiony
|
Wysłany: Śro 20:30, 11 Mar 2009 Temat postu: |
|
|
moja ocena to 6 dość długie ... ale za wykonana robote się nalezy
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Amos81
Inny
Dołączył: 13 Gru 2007
Posty: 2359
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 107 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: W-wa Płeć: Zagubiony
|
Wysłany: Nie 22:56, 15 Mar 2009 Temat postu: |
|
|
Głosowanie zostało zamknięte. Trwa podliczanie głosów. Wkrótce ogłosimy zwycięzcę !
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|